Hunter & Rootwater - 07.11.2009 - Warszawa

Relacje
Hunter & Rootwater - 07.11.2009 - Warszawa

Kobiety sukcesu mają TVN Style, miłośnicy Kasi Cichopek - Polsat, a Mohery swoją TV Trwam. Wy macie Gitarzystę TV - a my mamy dla Was blisko 50 minut video-relacji z koncertu zespołów Hunter i Rootwater w warszawskiej Stodole!

Czy może być coś piękniejszego od długo wyczekiwanego występu na żywo lubianego wykonawcy? Jasne, że tak - długo wyczekiwane występy na żywo DWÓCH lubianych wykonawców tego samego dnia, na tej samej scenie! A jeśli dodamy do tego jeszcze całkiem niezły zespół rozgrzewający (a w zasadzie nawet dwa zespoły rozgrzewające, ale ten, kto się notorycznie spóźnia - tak jak autor niniejszej relacji - niestety nie może mieć wszystkiego), to recepta na udany sobotni wieczór gotowa :)

Kiedy jakieś dwa miesiące temu dotarła do mnie informacja, że po przedłużającym się okresie milczenia szczytnieńskich metalowców z grupy Hunter (wiadomo - kosmiczny niewypał tegorocznego Hunterfestu do dziś odbija się muzykom głośną czkawką) wreszcie rusza trasa promocyjna albumu HellWood, na mojej warzy zagościł szeroki uśmiech. Kiedy następnie zorientowałem się, że zespołem poprzedzającym występ "Łowców" jest mój kolejny faworyt, czyli "szaleńcy" ze stołecznego Rootwater byłem już pewien, że nic nie powstrzyma mnie przed wizytą w warszawskiej Stodole. Na dodatek, kilka dni przed koncertem światło dzienne ujrzała informacja, że Huntersi będą kręcić DVD właśnie w Stolicy, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to nie będzie zwyczajny koncert, a mój od dawna planowany urlop połączony z weekendowym wyjazdem poza Warszawę będzie musiał jeszcze trochę poczekać. Dodam jeszcze tylko, że zespoły Hunter i Rootwater i ich tegoroczne wydawnictwa płytowe mają dla mnie wymiar nieco sentymentalny - recenzje albumów Visionism i HellWood to moje debiutanckie teksty, które przygotowałem na początek współpracy z Gitarzystą, zatem zapewne domyślacie się już, dlaczego nie mogło zabraknąć mnie na tym koncercie. No ale do rzeczy.

Nie będę się tu jakoś specjalnie rozwodził nad moimi kłopotami z poczuciem czasu, wspomnę jedynie, że jak zwykle się spóźniłem (co staje się już powoli standardem, jeśli chodzi o relacjonowane przeze mnie wydarzenia), w związku z czym umknął mi występ zespołu otwierającego sobotni koncert - czyli grupy Opaleni. No cóż - nie kojarzę tej kapeli zupełnie, podejrzewam jednak, że - tak jak wszyscy pozostali wykonawcy, którzy mieli zaprezentować się tego wieczoru na scenie - grają "jakiegoś" ciężkiego rocka i zapewne zaprezentowali się nienajgorzej. Jak było - nie wiem, za to wiem na pewno, że nie straciłem ani minuty występu kolejnego tego wieczoru wykonawcy - grup Blindead.

Przyznaję się bez bicia - dotychczas nieco bagatelizowałem "Ślepo-martwych", pomimo wielu pozytywnych recenzji na temat twórczości tej grupy, jakie ostatnio do mnie docierały. Na szczęście wreszcie miałem okazję przekonać się na własne oczy (i uszy) jak to smakuje. No i powiem Wam, że całkiem nieźle. Panowie grają coś, co jedni nazywają sludge metalem (jak dla mnie dziwaczna etykietka), inni doom metalem, "cosmo-hard-corem" etc. Jak na moje ucho - muzyka grupy Blindead to coś, co mogłoby powstać, gdyby np. chłopaki z Tides From Nebula nagle przeszli na "ciemną stronę mocy" (tę możliwie najciemniejszą), zapuścili włosy, brody, zrzucili modne ciuszki i zatrudnili krzykacza, który kiedyś był pod wielkim wpływem twórczości frontmana Pearl Jam, dopóki nie zaczęły go nachodzić autodestrukcyjne myśli. Uff, może trochę dziwnie to zabrzmiało, ale jeśli nie kumacie, o co chodzi - poniżej macie mały skrót tego, jak Panowie z Blindead zaprezentowali się tego wieczoru.

Pozostając jeszcze przez chwilę przy Blindead ze swej strony dodam tylko, że gdzieś tak przez pierwsze pięć kawałków byłem naprawdę podekscytowany słuchając dźwięków wydobywających się z głośników. Zwłaszcza, że oprócz muzyki zwracali na siebie uwagę nienaganną prezencją - szczególnie długowłosy gitarzysta swoją ekspresją napawał mnie najszczerszym optymizmem, chociaż przyznaję też, że wzbudził we mnie uczucie zazdrości - ja już niestety nie mam tak gęstych włosów na głowie :/. Natomiast w trakcie pierwszych taktów szóstego kawałka doznałem nieprzyjemnego uczucia deja-vu. I tu mała retrospekcja. Wiele lat temu wraz z kolegami wybrałem się na koncert Maleo Reggae Rockers. Niespecjalnie miałem na to ochotę, bo szczerze nie przepadam za muzyką reggae (jeszcze wtedy nie bardzo wiedziałem dlaczego, ale po tym koncercie już zrozumiałem), no ale nie marudząc grzecznie stałem i słuchałem. No i przez pierwsze sześć kawałków byłem pod wrażeniem radości, jaka płynęła ze sceny i nawet byłem skłonny stwierdzić, że "kupuję to". Ale po szóstym kawałku zorientowałem się nagle, że muzycy wciąż grają to samo - zrozumiałem, że reggae jest zbyt powtarzalne, a przez to niesamowicie nudne. I tym samym, nie ma dla mnie absolutnie nic do zaoferowania. Niestety, w trakcie szóstego utworu Blindead znów to poczułem - coś co było fajne przez pierwsze 30 minut, po pewnym czasie zaczęło mnie nudzić. Z góry przepraszam fanów za tę opinię, ale po prostu zabrakło mi tu jakichś elementów urozmaicenia - ot, powtarzalne motywy gitarowe, niezmienne konstrukcje utworów, niesamowicie długie kompozycje i non stop smutny klimat. Za to prezencja na najwyższym poziomie - wszyscy muzycy rytmicznie i równo (jak w… wojsku?) machali główkami podczas mocniejszych fragmentów instrumentalnych, łącznie z sympatycznym operatorem "parapetu" i komputera marki Apple.

Tak sobie myślę, że może to dobrze, że ostatecznie chłopaki z Blindead nie trafili na vaderowską trasę Blitzkrieg - specyficzna publika hołubiąca ultra-rąbanki po prostu zjadłaby muzyków grających wolne, ciężkie i dołujące klimaty, a tak bardziej liberalni (i w większości chyba jednak młodsi) fani Huntera przyjęli muzyków bardzo ciepło. Jeszcze cieplej przyjęli kolejnego wykonawcę - warszawski Rootwater.

O tym, że "Woda Korzenna" to kapela z górnej półki polskiego ciężkiego rocka chyba nikomu nie trzeba przypominać. I pokazali to po raz kolejny. Pierwsze skrzypce grał oczywiście Maciek Taff, który dyrygował publiką jak chciał prezentując jednocześnie pełną gamę swoich możliwości wokalnych. A, że możliwości ma ogromne, więc było czego posłuchać. Nie obyło się oczywiście bez kilku fałszów, ale przy tak wymagających i skomplikowanych wokalnie partiach jakie układa Maciej nie sposób powtórzyć wszystko jak na płycie. Pozostali muzy wypadli nie gorzej - Heinrich i Seba to sceniczne zwierzęta, co chwila zamieniali się miejscami moshując przy tym nie gorzej niż Acidzi za dawnych lat (tak, tak - Seba nie ma bujnej czupryny, ale to nie znaczy, że będzie stał w miejscu jak kłoda) a nowy pałker Gregor pokazał wszystkim, że akurat grać to on potrafi (bardzo niepozorny chłopak, ale swoją grą po prostu rządził - ja to kupuję). Za to nieobecny tego wieczoru był drugi gitarzysta Valeo. Podobno nie jest to pierwszy koncert trasy, na którym go zabrakło, nie wiem natomiast, jaka jest tego przyczyna - muzycy nie raczyli poinformować, gdzie zapodział się ich kolega, w Internecie również na próżno szukać jakichkolwiek informacji na ten temat. Niemniej jednak, nawet w okrojonym składzie chłopaki z Rootwater zagrali świetny koncert, zakończony obowiązkowym bisem w postaci "Hava Nagila". W repertuarze dominowały oczywiście utwory z "Visionism" (mocny wstęp w postaci "Venture", dalej m.in. ciężkie "Under The Mask", tytułowy "Visionism" czy szalona "Haydamaka" w stylu System Of A Down), ale znalazło się też miejsce np. dla "Carje Sukarije" i "Back To The Real" z "Lymbic System". Całość została sfilmowana przez kamerę poruszającą się na olbrzymim ramieniu, krążącym ponad głowami zgromadzonych widzów - jak podaje na oficjalnym forum Rootwater Maciek Taff na kilka minut przed koncertem ekipa nagrywająca DVD Huntera zaproponowała muzykom Rootwater nagranie również ich występu. My również nagraliśmy co nieco, zatem zapraszamy do oglądania.

[track 3 usunięty na życzenie]

Dodam jeszcze tylko, że Rootwater tego wieczoru obficie korzystał z sampli czy wręcz pół-playbacku -zarówno, jeśli chodzi o "visionismowe" efekty elektroniczne jak i dodatkowe partie wokalne i gitarowe. I w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego - ciężko z jedną gitarą zagrać wszystkie partie zarejestrowane na płytach, a i sam jeden Taff nie jest w stanie odtworzyć wszystkich ścieżek wokalu i harmonii, których olbrzymie ilości zawsze rejestruje na płytach studyjnych. I dobrze - bez tych smaczków koncert mógłby zabrzmieć zbyt płasko.

Po koncercie Rootwater nastąpiła dosyć długa przerwa, w czasie której rozpoczęła się instalacja wystroju sceny (różnej maści badyle, snopki, statywy od mikrofonu owinięte sztucznymi pnączami) na potrzeby występu Huntera. Na sali było dosyć gorąco, toteż zgromadzona młodzież zaczęła domagać się płynów. I co najlepsze - dostała je: biegający po scenie "pastuszkowie" (długowłosi panowie z ekipy technicznej przebrani w wesołe łaszki) zaczęli najpierw polewać zgromadzoną gawiedź wodą mineralną, a następnie rozrzucać butelki. Sympatyczny gest nie uciszył jednak młodych fanów szczytnieńskiej kapeli - wręcz przeciwnie, rozochocona widownia rozpoczęła autorski performance odśpiewując różnej maści "szlagiery" takie jak "Stokrotka", "Czterej Pancerni" czy bożonarodzeniowe kolędy.

Po około 45 minutach zgasły światła. Zaczęło się. Głównym wejściem na salę pomiędzy zgromadzonych widzów wmaszerowała dziwaczna pielgrzymka w postaci "pastuszków" (tych samych, którzy w pocie czoła uwijali się przygotowując sprzęt muzyków i wystrój do koncertu) wymachujących zapalonymi pochodniami. Po wejściu na scenę i ustawieniu się dziwacznej "świty" za plecami muzyków (skrywających głowy pod kapeluszami znanymi z teledysku "Labirynt Fauna" i zdjęć z wkładki płyty "HellWood") z głośników popłynęły pierwsze dźwięki "Strasznika". Od razu zwróciłem uwagę na wyjątkową radość malującą się na twarzach muzyków, jednak to nie oni byli gwiazdami pierwszego utworu - uwagę widzów skradło oczywiście przaśne zjawisko w postaci kilkunastu asystentów z zapalonymi żerdziami wykonujących pokraczny taniec brzucha. Na szczęście, kiedy wybrzmiały już ostatnie takty "Strasznika" towarzyszący muzykom statyści zniknęli, a pałeczkę przejął frontman "Łowców" - Paweł "Drak" Grzegorczyk. I nie oddał jej już do końca koncertu, dyrygując publiką w trakcie utworów, tudzież bawiąc ją barwną, dowcipną konferansjerką ("Jesteśmy Hunter i gramy LAS METAL").

Jako drugi kawałek zagrali ultraszybki "Śmierci Śmiech" (poprzedzony drakowym wstępem: "Śmiejecie się? To nie jest śmiech. Ale to będzie śmiech. Śmierci Śmieeech!!!"). I nie ma ani grama przesady w stwierdzeniu "ultraszybki", bo to, co za bębnami wyczyniał Daray chwilami wołało o pomstę do nieba. I nie to, żeby coś sknocił - nie od dziś wiadomo, że jest GENIALNYM technikiem i nie ma szans, żeby coś pomylił. Problem jednak w tym, że chyba zapomniał, że to nie jest koncert Dimmu Borgir - tupał jak opętany, z prędkością światła. Pozostali muzycy chwilami ledwo za nim nadążali - w "Śmierci Śmiechu" Drakowi z wrażenia aż spadł kapelusz, "Wyznawców" zagrali około 2 razy szybciej (bez żadnej przesady - frontman ledwo nadążył z wokalem) a w "Duchu Epoki" Drak odłożył gitarę najwyraźniej czując, że nie będzie w stanie pogodzić gry i śpiewu w szybkich partiach.

No może trochę przesadzam - po za wspomnianymi utworami (no i może niektórymi, trochę niestarannie odegranymi solówkami gitarowymi lidera) już praktycznie wszystko było w porządku. Świetnie wypadły szczególnie "wybłagane" przez hunterowych fanklubowiczów "Misery" i (sic!) polskojęzyczny "Freedom" z debiutu oraz singlowe "Kiedy Umieram" i "Labirynt Fauna". Muzycy nie zapomnieli również o miłośnikach płyt "T.E.L.I." i "Medeis" - usłyszeliśmy m.in. punkowy "So", "Greed", entuzjastycznie przejęty "Płaski Dołek" i "Osiem" z lekko zmodyfikowanym tekstem ("Jak się zbudzą to was… ZJĄ!").

Cieszę się, że dotarłem na ten - bądź, co bądź całkiem udany koncert. Po kompletnej klapie Hunterfestu’09 "Łowcy" jakby zapadli się pod ziemię. Najwyraźniej jednak słońce znów zaczyna świecić nad "Piekielnym Lasem", czego dowodem może być zaprezentowany ostatnio nowy teledysk do utworu "Strasznik" i planowana na przyszły rok płyta DVD z zapisem opisywanego koncertu. Jeśli jednak nie chcecie czekać na premierę tego wydawnictwa, poniżej mamy coś specjalnie dla Was - nasz własny (oczywiście bootlegowy) materiał video z warszawskiego występu grupy Hunter.

[track 2 usunięty na życzenie]

[track 3 usunięty na życzenie]

 

Michał Czarnocki