Napalm Death - 4.05.2017 - Kraków

Relacje
Napalm Death - 4.05.2017 - Kraków

Nie jestem zagorzałym fanem grindu, ale taki koncert, w dodatku (jeszcze) w ramach majówki, nie mógł przejśc mi koło nosa.

Krakowski Kwadrat nie należy do moich ulubionych klubów. Dość ciasny, w dodatku oddalony niemały kawałek od centrum raczej zniechęca do pielgrzymek, ale czego nie robi się dla metalu? Ostatnio świętowaliśmy w Spodku, więc gig ojców chrzestnych grindcore'a w towarzystwie śmietanki gatunku - Lock Up i Brujeria, oraz młodych wilczków: lokalsów z Mentor i thrash metalowej sensacji Power Trip, był niczym innym jak naturalnym afterparty po imprezie Metal Mind Productions.

W klubie zameldowałem się w momencie kiedy Lock Up siali zniszczenie i pierwsze co rzuciło mi się w oczy (i uszy) to feeria blastów i naszpikowany ludźmi klub. Ostatnio takie tłumy w tym miejscu widziałem na Bring Me The Horizom - i nie wiem czy dla fanów metalu jest to dobra wiadomość. W każdym razie, średnia wieku publiczności oscylowała około magicznej czterdziestki, a na sali nie było przypadkowych osób.

Każdy kolejny opętańczy blast Nicolasa Barkera w połączeniu z dość osobliwą ekspresją Shane'a Embury (trzy koncerty tej nocy!) i potężnym rykiem "nowego nabytku" - nie kogo innego jak wokalisty Brutal Truth, Kevina Sharpa - dowodził, iż zestaw zespołów na tej trasie nie jest przypadkowy. Widownia miała tylko jedno zadanie - wytrzymać, bo kwestia sponiewierania pozostała otwarta aż do w pół do dwunastej w nocy, kiedy Napalm Death pożegnał się z fanami. W każdym razie to, w jaki sposób Lock Up zaprezentowali swoją wizję grindu nie pozostawił złudzeń co do tego, kto tak naprawdę rozdaje karty w tej zabawie. Ok, Polacy nie gęsi swój grind mają, a ponoć Czesi są w nim (obecnie) najlepsi na świecie, ale koniec końców, to właśnie weterani rozstawiają po kątach młodych adeptów.

Krótka przerwa na małe uzupełnienie płynów i na scenie meldują się mistrzowie thrashu z Power Trip. W Stanach koncertują z Lamb of God i Megadeth, a w przerwach od tras z dużymi nazwami dzielą scenę z większością hardcore'owych ekip zza Oceanu. To widać, czuć, ale przede wszystkim - słychać. Panowie jawnie zrzynają z Exodus, ale, Chryste, jak zrzynają! Lwią część koncertu stanowił materiał z premierowej płyty "Nightmare Logic", będącej jednocześnie najlepszym technicznie i najszybszym dziełem kwintetu z Dallas. Panowie nie musieli przekonywać co do swoich politycznych przekonań (wszak trasa nosi nazwę Fuck Donald Trump Tour), i niejednokrotnie tego wieczoru za ów manifest należał im się aplauz. Zresztą frontami wszystkich zespołów chcieli pokazać jak bardzo negują aktualną sytuację geopolityczną, przekonując, że osoby pokroju biznesmena-populisty, grającego na emocjach i prawicowych zapędach części elektoratu, powinny na zawsze zniknąć z polityki. Temat najbardziej rozwinął Mark Greenway, ale o tym nieco później. Power Trip pokazali się z najlepszej strony - zagrali energetyczny, porywający set, z dbałością o absolutnie najmniejszy szczegół - zgadzały się pokraczne ruchy muzyków, perkusista grał z luzem jakby odbywał jam session, a sola Blake'a Ibaneza (tego od heavy metalowego Eternal Champion!) stanowiły istne creme de la creme. Odstawali od reszty sposobem mordu, ale zrobili swoje z taką precyzją i polotem, jakiego brakuje całej polskiej scenie muzycznej. Bez dwóch zdań musicie ich zobaczyć.

Następni w kolejce pojawili się Meksykanie z Brujeria. Wszyscy w zespole (niezależnie od konfiguracji i gwiazd go tworzących) mają anty-amerykańskie nastawienie, a prezencja sceniczna, pseudonimy i dość specyficzny ubiór dopełniają ekstremalnego obrazu hordy. Zarówno Lock Up, jak i "kolejny z zespołów Embury'ego" widziałem kilka lat temu na Brutal Assault. Wtedy obie formacje były dodatkiem do mojego menu, dziś, gdyby nie obecność Napalm Death, po koncercie death metalowych locos, miałbym nowy ulubiony zespół. Groove, precyzja, fantastyczny kontakt z publiką, która z każdym kolejnym hymnem piewców zbrodni i karteli rozmnażała się niemal przez pączkowanie. Lwia część sali - a zwłaszcza szaleńcy na balkonie, znali teksty, może nawet rozumieli hiszpańskojęzyczne gadki wokalistów, ale co najważniejsze, wytworzyła iście piekielną atmosferę, wzmacnianą przez absolutny brak wentylacji. Panowie zadedykowali jeden z utworów liderowi wolnego świata, wznosili peany na cześć marihuany a nawet odtańczyli z tłumem "makarenę", a raczej jej narkotyczną wersję.

Ostatni akt, oglądany już z pozycji tłumu - Napalm Death. Pozycja tego zespołu jest niepodważalna i nikt nawet nie zbliżył się do poziomu Anglików, a już z całą pewnością, w ostatnich latach nie przesuwał granicy ekstremy tak jak oni. Bezwzględni, otwarcie mówiący o bolączkach współczesnego świata, dali prawdziwe show zniszczenia. Niewielu, mimo pięciu dych na karku, potrafi grać z taką werwą i impetem, a zwłaszcza mało który perkusista ma w sobie tyle krzepy, by uciągnąć 75 minut takiej nawalanki. Danny Herrera to mocarz jakich mało, a dość przekrojowy dobór utworów od "Scum" przez "Utopia Banished" po nowe "Apex Predator" i "Utilitarian" tylko dowiódł elastyczności zespołu oraz uniwersalnego charakteru jego muzyki. Napalm Death zerka w stronę pogmatwanej alternatywy, ale wciąż konsekwentnie realizuje wizję sprzed wielu lat. Oczywiście, dziś bliżsi są death metalowej konwencji, może nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, ale to właśnie takie Napalm Death jakie lubimy. Gotowe do akcji (Embury po raz trzeci!), i niszczące narządy słuchu z chirurgiczną precyzją. To zaś, co odróżnia Brytyjczyków od ich kopistów, to naturalność i oczywiście postawa frontmana, który - przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie - jest autentycznie zatroskany aktualną sytuacją ludzkości. W naszym społeczeństwie jest wiele do poprawy, ale najważniejsze - o czym Mark Greenway mówił przed "Stunt Your Growth" - wszyscy powinniśmy dbać o siebie nawzajem, ponieważ egoizm przyczynia się do końca tej planety. Słuszne słowa.

Numerem jeden wieczoru był absolutny sztos "From Enslavement to Obliteration" i cover szarej eminencji thrash metalu - Hirax. Skoro już o coverach mowa, liczyłem na interpretację Siege, za to jednak dostaliśmy zestaw Dead Kennedys, Hirax i Offenders (zatem punk, hardcore i metal) - trzy formacje, które ponoć ukształtowały styl Brytyjczyków. Jeśli komuś było mało, cóż, jego problem. Po dwudziestu czterech utworach i serii strzałów od Lock Up i Brujeria każdy powinien opuścić klub jeśli nie kompletnie zdewastowany, to przynajmniej całkowicie spełniony.

Grzegorz Pindor