Metalowa Wigilia 2016 (Watain, Mayhem) - 17.12.2016 - Warszawa
Końcówka grudnia, tuż przed świętami, to tradycyjnie czas kolejnej odsłony Metalowej Wigilii. Bardzo chwalebna to tradycja.
Tym razem, podobnie jak w ubiegłym roku, a może nawet jeszcze bardziej, w warszawskiej Progresji dominowały blackmetalowe dźwięki. Na długo przed koncertem sporo (niepotrzebnego zresztą) zamieszania wywołała informacja o planowanej przed występami gwiazd wieczoru przerwie technicznej, która miała być przeznaczona na rozstaw sprzętu i próbę dźwięku zespołów przybywających do Warszawy wprost z Holandii. Wcześniej jednak Wigilię rozpoczęły Au-Dessus, Morthus, a także Furia, której koncert niestety nas ominął. Na miejsce dotarliśmy pod koniec przerwy, kilka minut przed pojawieniem się na scenie Watain.
Tym razem nie śmierdziało; tak można podsumować sobotni występ Szwedów. Z pewnością część zgromadzonych wciąż miała w pamięci mdląco-odurzający odór gnijącego mięsa, który natarczywie dochodził ze sceny, gdy sześć lat temu zespół także gościł w Progresji (jeszcze w poprzedniej lokalizacji). Tym razem zabrakło zresztą nie tylko wonnych atrakcji, ale też bardziej rozbudowanych scenicznych dekoracji czy wybuchających ogni, poza kilkoma rachitycznymi płomyczkami rozstawionymi tu i tam. Pod tym względem wcześniejsze gigi Watain, jakie miałem okazję oglądać, prezentowały się znacznie ciekawiej i bardziej okazale (pomijając rzecz jasna pamiętny i kultowy set z - ile to już lat temu! - 2004 roku u boku Dissection, który odbył się w klaustrofobicznym i właściwie pozbawionym sceny Metal Cave), a trupi smród dobrze przecież podkreślał bezkompromisowy emploi zespołu.
Szwedzi zostawili więc rekwizyty w domu, przywieźli za to swój drugi album, przełomowy "Casus Luciferi", który zaprezentowali w całości. To właśnie ów wydany w 2003 roku krążek Watain promował na wspomnianym gigu sprzed 12 lat, a przejście z piwnicy wielkości kawalerki do przestronnej i wypełnionej niemal po brzegi sali Progresji (nie wspominając o występach festiwalowych) dobrze ukazuje drogę, jaką zespół przebył od tamtego czasu. Watain to dziś jedna z największych gwiazd gatunku, a przy tym gwiazd modnych i otoczonych odpowiednio kultową aurą. Nic więc dziwnego, że piekło i blackmetalowa atmosfera były serwowane w odpowiednich dawkach. Gorzej z nagłośnieniem, które sprawiło, że całość zlała się w jeden wielki hałas przytłumiający wszelkie smaczki prezentowanego materiału. W przeciwieństwie do koncertów innych zespołów opartych na podobnym koncepcie (wybrany album prezentowany w całości), Watain ograniczył się do "Casus Luciferi", skracając zaplanowany czas trwania występu do niespełna godziny.
To samo uczynił zresztą Mayhem, który nie zagrał żadnego dodatkowego kawałka spoza regularnej tracklisty "De Mysteriis Dom Sathanas", rozciągając set z albumowych trzech kwadransów do godziny przy pomocy różnego rodzaju interludiów. Trudno mieć to jednak Norwegom za złe, wystarczy przecież, że dysponują absolutnie wspaniałym materiałem, jednym z najważniejszych i najlepszych krążków w historii black metalu. Swoją drogą warto wspomnieć, że gdy Mayhem rozpoczynał działalność, lider Watain, Erik Danielsson liczył sobie dwa lata, a gdy ukazywał się debiutancki "De Mysteriis Dom Sathanas" uczęszczał jeszcze do szkoły podstawowej.
Do pełni szczęścia zabrakło jednego - dobrego nagłośnienia. Nad wszystkim dominowało potężne brzmienie należącego do Hellhammera zestawu Sonora, zagłuszając gitary, a przede wszystkim wokal Attili. Pod sceną dosłownie trzęsła się ziemia, nieco dalej było trochę lepiej, ale w zalewie wylewającego się ze sceny hałasu ginęły niemal wszystkie detale, które nadają "De Mysteriis Dom Sathanas" tak sporadyczną w gatunku chwytliwość. Trudno jednak żałować sobotniego wieczoru, nawet jeśli Mayhem odwiedza Polskę stosunkowo często i zawsze sięga po niemałą część materiału z debiutu.
Every time this year
This dark fog will appear
Up from the tombs it comes
To take one more life that can be near
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki