Ghost - 30.05.2016 - Warszawa

Relacje
Ghost - 30.05.2016 - Warszawa

Zamaskowani heavy metalowcy z Ghost odwiedzili nasz kraj po raz trzeci (oby nie ostatni).

Pierwotne, melodyjne, metalowe brzmienie zostało w ostatnich latach przywrócone do życia nie tyle co za sprawą samego ducha, co powszechnego trendu retro. Oczywiście, w natłoku zespołów znacząco spoglądających w stronę nagrań sprzed trzech a nawet czterech dekad, Szwedzi przegrali by z kretesem, gdyby nie potężny hype wśród muzyków innych zespołów, a także, nie oszukujmy się, gdyby nie nad wyraz kurczowe trzymanie w tajemnicy personaliów członków formacji. Na tle im podobnych Szwedzi rzeczywiście nie grają oryginalnych dźwięków. Ba, są takim vintage w pigułce, a jednak świat pokochał ich za prostotę, złowieszczy (miejscami może nawet nieco kiczowaty) klimat kojarzący się z Kingiem Diamondem, i tak o to wyrósł zespół gigant, mający przed sobą wielką karierę już nie jako support Iron Maiden, a pełnoprawna gwiazda wielu imprez. Po cichu liczę na to, że również tych w Polsce, ale nim do tego dojdzie, czas powspominać pierwsze w historii Rzeczypospolitej klubowe show Papy Emeritusa i bezimiennych ghouli.

Punktualnie o 19.30 na scenie zameldował się support. I tu przyznam, że tak dobrze dobranego zespołu nie słyszałem od czasu..., a właśnie, sam nie wiem. Deadsoul to - a jakże - Szwedzi, studyjnie działający we dwójkę, a na koncertach we trójkę. Brzmieniowo zespół lawiruje pomiędzy Johnnym Cashem, Danzigiem, a Black Sabbath i nutą psychodelii. Moim zdaniem, gdyby był to zespół z krwi i kości, nie posiłkujący się backing trackami perkusji, mielibyśmy do czynienia z niemałym zjawiskiem. Włodarze Century Media mieli do nich nosa, pytanie tylko, czy z racji na to, że projekt? idealnie nadaje się jako soundtrack do seriali pokroju Into the Badlands, Sons of Anarchy, czy z racji na to, że takiego grania zwyczajnie w męskim świecie brakuje. Wielbicie whisky leniwie kontemplowanej wśród papierosowego dymu, pewnie już ich znają, kto jednak miał okazję zetknąć się z trio po raz pierwszy nie zawiódł się, a na pewno nie jeśli chodzi o samą warstwę muzyczno wokalną. Niefortunnie, jak to z supportami bywa, sound mocno kulał, a bas, a raczej jego kompletny brak, znacząco psuł odbiór koncertu.

Na set Ghost czekały całe zastępy wielbicieli Papy Emeritusa, i choć średnia wieku była ciężka do określenia, cholernie cieszy dalsza fascynacja heavy metalem. Na razie, dzięki Papieżowi i jego kolegom, ciężkie granie podoba się wszystkim, od punków w irokezach, biznesmenach w  garniturach, jak i maniakom ekstremy, manifestujących swoje upodobania poprzez równie "ciężki" ubiór. Inaczej rzecz ujmując, Ghost bardziej łączy niż dzieli.

Występ gwiazdy wieczoru podzielono na dwie części; pierwszą, będącą pełnym odzwierciedleniem majestatu Papy Emeritusa, złożoną z tych mniej nośnych, mrocznych kompozycji, i drugą, pełną niewybrednych seksistowskich żartów (cytując: "po półtorej godzinie z Ghost wszystkim należał się dobry orgazm") i rock’n’rolla zarówno na scenie jak i pod nią. Wszystko to za sprawą przemiany frontmana w prawdziwego wodzireja, cechującego się doskonałym kontaktem z oczarowanym tłumem. Kto by pomyślał, że sam strój i dobór utworów tak diametralnie zmieni klimat, ale o to właśnie chodziło. Wbrew pozorom to nie jest banda smutnych wielbicieli szatana, schowanych za rogatymi maskami, a grupa pasjonatów gitarowego grania, świetnie odnajdująca się zarówno na dużych jak i małych scenach. Ruch w Ghost, przynajmniej w klubie, odgrywa nie mniejszą rolę jak sama muzyka i nikt temu nie zaprzeczy. Mało tego, dawno nie widziałem tak dobrze zgranych świateł. To, czym zazwyczaj cechują się występy kapel post-rockowych, tym razem objawiło się w pełnej krasie w ramach heavymetalowego show.

Podsumowując kto tego wieczoru stawił się w Stodole ten prawdopodobnie wydał najlepsze sto złotych w życiu. Liczę na rychłą powtórkę, może w innym klubie (Progresja, Palladium?) bez upału, zaduchu i ścisku, a co najważniejsze, w równie wysokiej formie. Szwedzi dali z siebie wszystko? A jakże, choć to raczej spore niedopowiedzenie. A skoro o tym mowa, ciekaw jestem, co zaprzyjaźnione siostry zakonne rozdawały fanom pod sceną. Niektórzy mogli dosłownie, namacalnie przekonać się, co jest na rzeczy, i czy aby na pewno "Sisters of Sin" są z tego świata. Miły podarek, acz jak rzekł sam Papa, tylko dla wybranych.

Na całe szczęście ich koncerty są dla wszystkich.

Setlista:
Spirit
From the Pinnacle to the Pit
Stand by Him
Con Clavi Con Dio
Per Aspera ad Inferi
Body and Blood
Devil Church
Cirice
Year Zero
He Is
Absolution
Mummy Dust
Ghuleh/Zombie Queen
Ritual
Bis:
Monstrance Clock

Grzegorz Pindor