Suwałki Blues Festival 2015 - 9-11.07.2015 - Suwałki
Prognoza pogody zapowiadała, że tegoroczna edycja suwalskiego festiwalu będzie zimna i mokra. Niestety, sprawdziło się. Deszcz zaczął lać w piątkowe popołudnie i skończył w sobotę około godziny 14. Było zimno, wietrznie i ponuro.
Tylko, czy są to okoliczności mogące wystraszyć bluesfana? Nawet w najgorszą ulewę pod sceną kłębił się spory tłum. Zresztą w ubiegłym roku też to przerabialiśmy, a wnioski są nieustannie te same - dobra muzyka jest w stanie zatrzymać słuchacza przy scenie nawet podczas ulewy.
Na festiwalowych plakatach James "Blood" Ulmer wymieniany był na pierwszym miejscu, czyli przynajmniej według organizatorów miał być największą atrakcją imprezy. Widziałem go już kiedyś na Rawie i nie byłem zachwycony. Podobnie było w Suwałkach. W jego muzyce czuję zbyt dużo nieprzyjemnej nerwowości i podskórnego napięcia.
Coco Montoya zamykał piątkowy wieczór w strugach rzęsiście padającego deszczu. Jak dowcipnie zauważył Jan Chojnacki, Montoya jeszcze nigdy nie grał dla tak dużej liczby parasoli. Mam nadzieję, że występujący tego dnia młodzi gitarzyści Krissy Matthews i Danny Bryant a może i nasi rodzimi muzycy obejrzeli uważnie ten koncert i wyciągnęli właściwe wnioski. Fantastycznie skonstruowana setlista. Obok wesolutkich i skocznych numerów jak "Hey Seniorita" pojawił się slow blues "People Just Let Me Cry", funkujący "Don’t Go Making Plans" czy też przepiękna piosenka "I Want It All Back". Wzruszyłem się słuchając dedykowanemu pamięci BB Kinga "Nothing But Love". Do tego dochodzi rzecz jasna przecudna gra na gitarze, bez fajerwerków, bez karkołomnych pasaży, ale za to z wyczuciem i przepiękną melodyką
Clem Clempson doskonale zdawał sobie sprawę z tego, na jakim festiwalu przyszło mu wystąpić, dlatego postawił na mocno bluesowy repertuar. Jeden utwór zaśpiewał sam, kilka wokalista zespołu Hamburg Blues Band, ale ja czekałem na kogoś innego.
Uśmiechnąłem się od ucha do ucha, kiedy usłyszałem pierwszy utwór, jaki zaśpiewał Chris Farlowe. "I Don’t Need No Doctor" zabrzmiał tak jakby wokalista chciał uspokoić służby medyczne mówiąc: "wiem, że wyglądam nie tęgo, ale spoko, wcale nie potrzebuję lekarza". Niesamowita forma wokalna a sam koncert po prostu przepiękny. Z repertuaru Colosseum zabrzmiały bodaj trzy utwory w tym "Stormy Monday Blues". Bardzo mnie ucieszyło, kiedy w "I Can’t Live Without You" muzycy lekko odpłynęli w kierunku tego, co uwielbiam w Colosseum.
Koncert SBB to dla mnie wyjątkowa podróż sentymentalna. Po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć ich w jedynie słusznym składzie, czyli z Jurkiem Piotrowskim na perkusji. Zanim wyszli na scenę wśród słuchaczy dało się słyszeć pytania, czy po tak długim rozbracie z zespołem da radę. Już pierwsze minuty koncertu rozwiały wszelkie wątpliwości. Jerzy Piotrowski absolutnie dał radę! Miło było patrzeć na jego uśmiechniętą twarz, bez wątpienia dobrze się bawił, a my z nim. Kiedy zagrali "Memento z banalnym tryptykiem" podświadomie zacząłem śpiewać razem ze Skrzekiem, bo te słowa znam na pamięć. Niesamowite wrażenie, tym bardziej, że nie byłem jedyny. Wokół mnie stało wielu takich "wokalistów". Nie wiem, kiedy ostatnio zespół miał okazję zagrać przed tak dużą widownią, ale widać było, że są bardzo zadowoleni i szczęśliwi.
W tym roku zespół Delta Moon wydał bardzo dobrą płytę "Low Down", którą przesłuchałem w drodze na festiwal. Spodziewałem się dobrego koncertu, a to co usłyszałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zagrali niezwykle delikatnie, celebrując każdy dźwięk tworząc niepowtarzalny klimat. Jaka to była ulga dla uszu po niezwykle hałaśliwym koncercie Krissy Matthewsa. Pięknie ze sobą "gadały" dwie gitary slide - jedna lap steel (Tom Gray) a druga tradycyjna (Mark Johnson). Na dobrą sprawę Tom Gray nie ma zbyt wielu atrybutów jako wokalista - "nieduży" głos, mała skala, ograniczona rozpiętość dynamiczna, a pomimo tego słucha się go z zapartym tchem.
Chyba jestem już lekko zmęczony kolejnymi power triami dowodzonymi przez nawiedzonych gitarzystów. Na trzy tego typu formacje, jakie zagrały w tym roku w Suwałkach tylko Ryan McGarvey potrafił mnie zainteresować. To sprawny instrumentalista, zupełnie dobry jako wokalista. W jego gitarowych riffach słychać sporo rockowego ciężaru (zwłaszcza, kiedy trzymał w dłoniach Gibsona Les Paula), a co ważne wiedział jak zainteresować słuchaczy. Było trochę scenicznych wygibasów, co bardzo spodobało się publiczności.
Najbardziej zawiódł moje oczekiwania Danny Bryant. Jego twórczość znałem dotychczas wyłącznie z płyt i spodziewałem się dobrego koncertu. Niestety, zawiodłem się. Było zbyt mocarnie, zbyt agresywnie i to zarówno pod względem wokalnym jak i instrumentalnym. Zdecydowanie za dużo hałasu, a za mało muzyki.
Egidio Juke Ingala & Jacknives czyli Silvio Berlusconi harmonijki z zespołem. Cała czwórka elegancko ubrana, pod krawatami (perkusista z muszką) zaprezentowała bardzo stylowy, perfekcyjnie wykonany show wypełniony rozkołysanym bluesem z zachodniego wybrzeża.
Cieszę się bardzo, że w końcu miałem okazję zobaczyć na żywo zespół Highway. Dali bardzo dobry koncert. W repertuarze znalazło się kilka numerów z ich tegorocznej płyty "Ostatni wolny". Soczyste southern rockowe granie z dwiema pięknie gadającymi gitarami.
Zorganizowany po raz drugi konkurs zespołów bluesowych wygrał absolutnie zasłużenie Blues Junkers. W składzie znaleźli się Natalia i Dominik Abłamowicz znani z zespołu Szulerzy. W Szulerach Natalia musi dostosować się do stylistyki tego zespołu, a może i do oczekiwań lidera, tymczasem we własnej formacji nie ma takich ograniczeń. Wszystko to sprawia, że jest to zupełnie inna wokalistka. Niesamowity głos, przecudne frazowanie, masa emocji. Przy "I’d Rater Go Blind" Etty James miałem ciary na plecach. W nagrodę, oprócz czeku na okrągłą sumkę, Blues Junkers pojadą reprezentować Polskę na European Blues Challenge. Znając laureatów tego konkursu z lat ubiegłych uważam, że zespół ma dużą szansę na sukces, bo tamtejsze jury preferuje wykonawców z tradycyjnym podejściem do bluesa.
Ogarnięcie tego wszystkiego, co działo się na bluesowych śniadaniach przekracza możliwości jednego człowieka. W ośmiu miejscach jednocześnie grano bluesa elektrycznego i akustycznego, w duetach, kwartetach i kwintetach, po polsku i angielsku. Jednym słowem do wyboru do koloru, tylko jak być w tych wszystkich miejscach jednocześnie? Poniżej mały przegląd tego, co udało mi się zobaczyć przynajmniej w minimalnej dawce. The Yell czyli Karolina Cygonek i jej gitarzyści. Karolinę uwielbiam i nawet gdyby śpiewała książkę telefoniczną byłbym w siódmym niebie. Tym razem postanowiła zaistnieć w nieco łagodniejszym repertuarze. Trochę ją rozumiem, bo The Yell to nawiązanie do tego, co robiła przed laty w Tomi Blues Kapela i niejako odpoczynek po niezwykle wyczerpującym pod względem artystycznym, emocjonalnym i fizycznym koncertowaniu z Jan Gałach Band.
Paweł Szymański to jeden z tych muzyków, którzy wymykają się jakiemukolwiek stylistycznemu szufladkowaniu. Nie mam zamiaru dociekać, ile w jego muzyce jest bluesa, bo nie to jest najważniejsze. Uwielbiam takich artystów, którzy kreują swój własny magiczny świat. W przypadku Pawła może nie najweselszy i nie najbardziej beztroski, ale na pewno magiczny i piękny. Keegan McInroe to moje małe odkrycie tegorocznej edycji festiwalu. Kiedy tylko usłyszałem jego głos od razu przeszedł mi na myśl Tom Waits. Ten sam przybrudzony, przyjemnie chrypiący wokal, no i długo nie musiałem czekać. Cover Waitsa pojawił się dość szybko. Ben Poole w ubiegłym roku wystąpił na jednej z głównych festiwalowych scen i wówczas nie wzbudził mojego zachwytu. W tym roku zagrał na scenie klubowej i to było to! Z niecierpliwością czekałem na koncert Ściganych. Rano akustycznie, wieczorem elektrycznie i za każdym razem jednakowo pięknie. Maciek Lipina potwierdził, że jest wielką osobowością polskiej sceny muzycznej. Szkoda tylko, że zespół ciągle pozostaje w cieniu, mało znany szerszej publiczności.
Na Suwałki Blues Festiwal przyjeżdżam od pierwszej edycji i zawsze jestem pod wielkim wrażeniem. Doskonała organizacja, bogaty i wszechstronny program, masa imprez towarzyszących pozwalających cieszyć się muzyką od rana do ... rana. No i co ważne festiwal daje możliwość spotkania się z takimi samymi "świrami" jak ja. To jest bezcenne!
Nie wiem, czy to wpływ festiwalu, ale w ciągu tych lat Suwałki wyładniały. Miło jest obserwować jak zmienia się miasto.
Robert Trusiak