Przystanek Woodstock 2009 (eliminacje - pierwszy półfinał) - 22.05.2009 - Warszawa

Relacje
Przystanek Woodstock 2009 (eliminacje - pierwszy półfinał) - 22.05.2009 - Warszawa

Kto to jest:

- pomaga w leczeniu setek tysięcy młodych istnień - na jedno jego słowo miliony nie mających ze sobą nic wspólnego ludzi mieszkających (nie tylko) w małym, nadbałtyckim kraju łączą się co roku w akcie solidarności ze schorowanymi dziećmi potrzebującymi pomocy;
- porywa tłumy - na jedno jego skinienie niemal pół miliona osób różnych nacji, wyznań i przekonań co roku na kilka dni porzuca swoje obowiązki i udaje się w daleką podróż do Kostrzyna na Odrą;
- osobowość medialna i naczelny krytyk chorych przejawów społeczno-politczynych;

Superman? Papież? Prezydent? Premier? Nowy prorok? Barack Obama? Kolejna, samozwańcza reinkarnacja Martina Luter Kinga? A może chodzi po prostu o wyskakującego do niedawna nawet z toalety Piotra Kupichę z zespołu Feel?

Nie - to Jerzy Owsiak, człowiek - instytucja, społeczna alternatywa wobec nieudolności Narodowego Funduszu Zdrowia i mecenas muzyki każdego, możliwego rodzaju - Prezes Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i organizator największego festiwalu muzycznego w środkowej Europie; postać niemożliwa do zaszufladkowania - przez jednych uważany za Dobroczyńcę, przez innych za największy "przekręt" III RP. O budzącym skrajne emocje Jerzym Owsiaku można powiedzieć wszystko - nie można mu jednak odebrać miana prawdziwego ambasadora polskiej muzyki. Poprzez organizowany już od 14 lat festiwal Przystanek Woodstock zapewnia promocję setkom zespołów wywodzących się z wielu nurtów muzycznych i kulturowych pozwalając młodym, garażowym kapelom zaistnieć na jednej scenie obok prawdziwych tuzów polskiej i światowej muzyki (m.in. The Stranglers, Vader, Kreator, Type ‘o Negative, Killing Joke czy Die Toten Hosen).

Dobór kapel grających na Przystanku opierał się dotychczas na decyzjach dowodzonego przez Owsiaka szacownego gremium pracowników WOŚP, które - niczym "Wielki Brat" - spotykało się co roku w "pokoju zwierzeń" w celu selekcji tysięcy nadsyłanych demówek. Jednakże w związku z nadchodzącą, piętnastą edycją Przystanku Owsiak postanowił nieco odświeżyć (i uatrakcyjnić) formułę doboru kapel - oprócz standardowych gości z kraju i ze świata postanowił dać szansę mniej znanym zespołom z Polski i pokazać światu, jak wygląda proces ich nominacji do udziału w imprezie. Po wstępnej selekcji 20 spośród 500 zgłoszonych kapel (przeprowadzonej po raz pierwszy w historii przez "ludzi z zewnątrz", czyli portal muzyczny Fabryka Zespołów) ogłosił dogrywkę. W tym celu wraz z przedstawicielami wspomnianej Fabryki Zespołów oraz studia Izabelin utworzył komisję weryfikacyjną i w dniach 22-23.V.09 zorganizował 2-dniowe eliminacje w warszawskim klubie Stodoła. Ekipa Gitarzysty została zaproszona do udziału w przeglądzie zespołów konkursowych. Poniżej fotorelacja z tegoż wydarzenia.

Dzień I

W dniu 22.V.09, o godzinie 17.00 rozpoczął się pierwszy dzień eliminacji. Niestety, w natłoku innych zobowiązań udało mi się dotrzeć dopiero w przerwie, o godzinie 18.50. Przed moim przybyciem zaprezentowała się pierwsza piątką zespołów konkursowych - wśród nich radomski Carrion, którego wokalista do końca dnia beztrosko popijał browar przyglądając się z zaciekawieniem popisom prezentującej się na scenie konkurencji. Nie mogę wypowiadać się w kwestii zespołów, których występów nie dane było mi niestety doświadczyć, jednakże na podstawie wcześniejszych doświadczeń mogę stwierdzić, że przynajmniej Carrion miał szansę dotrzeć do serc członków komisji za sprawą brawurowej, wykonywanej z metalowym pazurem przeróbki nieśmiertelnego przeboju "Wonderful life" zespołu Black.



  


Po zakończeniu przerwy na scenie pojawił się charyzmatyczny, "kolorowy", wyposażony w sporych rozmiarów siwą brodę, żółtą koszulkę, i czerwony beret wodzirej wyglądający niczym swojska hybryda basisty Dżemu Beno Otręby, Rudiego Shuberta (znanego obecnie bardziej z pracy w Jak oni śpiewają, niż z zapomnianych hitów pokroju "Córko rybaka") oraz męskich bohaterów serii pornokomedii "Bawarskie przypadki" (dobrze, że przynajmniej oszczędził nam jodłowania). Po kurtuazyjnej prezentacji sponsorów i serii żartów w wykonaniu prowadzącego na temat występów Obi Wana Kenobiego w polskim Parlamencie na scenie pojawiła się pierwsza z drugiej piątki "gwiazd" wieczoru - pilska electro-rockowa kapela The Cuts. Zespół zaprezentował całkiem interesującą mieszankę nowo-falowego gitarowego rocka, popularnej w polskiej muzyce w latach osiemdziesiątych elektroniki oraz kosmicznych, klawiszowych klimatów rodem z ostatniej płyty brytyjskiego Pure Reason Revolution okraszonych ciekawym, "niepolsko" brzmiącym głosem wokalisty Przemka Zdunka lokującym się gdzieś pomiędzy dokonaniami panów Briana Molko (Placebo) i Roberta Smitha (The Cure). Pozytywne wrażenie stwarzały zyskujące coraz większą popularność utwory "Stars and scars" oraz chwytliwy "Pokój na jedną noc", jednakże moją uwagę zwrócił szczególnie ekspresyjny ruch sceniczny ukrywającego się pod tajemniczym pseudonimem Pan TT gitarzysty przystrzyżonego na wczesnego Johna Lennona z początków działalności Liverpoolskiej legendy.




Po krótkiej przerwie poświęconej na demontaż muzycznego arsenału chłopaków z The Cuts na scenie pojawiła się kolejna kapela konkursowa - krakowski Bartbass. Moją uwagę w tym momencie zwrócił szczególnie Bartosz Szwed, znany ze współpracy z Markiem Piekarczykiem i Andrzejem Nowakiem z TSA potężny basista z fryzurą 'ala nuclear-mosher Ślimaka z okresu początków działalności Acid Drinkers. Jakże ogromne było moje zdziwienie, kiedy z głośników zamiast oczekiwanego metalowego łomotu popłynęły przyjemne, acz konkretnie brzmiące dźwięki w stylu bluesowego, mocnego amerykańskiego southern/hard rocka spod znaku Bon Jovi A.d. 1989. Nazwa zespołu z początku wydała mi się nieco dziwaczna, jednakże towarzyszące prezentowanym utworom oryginalne, zagrane na basie intra/solówki szybko rozwiały moje wszelkie wątpliwości. Oprócz wysuwającego się na pierwszy plan instrumentu lidera zespołu podobać mogła się także barwa i całkiem spore możliwości głosowe wokalisty (kilka udanych górek pozbawionych charakterystycznego chociażby dla powermetalowych krzykaczy "piania") oraz chwytliwa, melodyjna, nieco countrowa, improwizowana solówka klawiszowa. Zgromadzonej w Stodole widowni również najwyraźniej spodobały się prezentowane kompozycje zespołu - w trakcie jednego z utworów pod sceną pojawiła się młoda, rockowa para, która odtańczyła ekspresyjny taniec - przytulaniec.






Po kolejnej przerwie na scenie pojawiła się core-metalowa ekipa z Mazowsza - anonsowany jako jedna z gwiazd zbliżającego się "Baunsuj Dziwko Fest" (pisownia oryginalna) zespół Infernalia. Już koszulki (m.in. z wizerunkiem Frontside czy Behemoth), w które ubrani byli wyglądający jak świeżo upieczeni absolwenci gimnazjum członkowie zespołu zdradzały ich ekstremalne upodobania. Młodzi muzycy zaprezentowali zgrabną, sprawnie i bardzo "matematycznie" zagraną mieszankę hard-core'a i mięsistego thrash/death metalu okraszonego głębokim, zakakująco profesjonalnie brzmiącym growlem wokalisty Krystiana Dąbrowskiego. Żywioł, energia i techniczna precyzja, którą zaprezentowali chłopcy z Infernalia w moim odczuciu pozostawiły naprawdę pozytywne wrażenie i miały szansę spodobać się oglądającym z kamiennymi, niezdradzającymi do końca dnia żadnych emocji twarzami członkom jury.




   


Po metalcorowym wstrząsie nastąpiło największe zaskoczenie wieczoru - na scenie pojawiło się oryginalne, bezprecedensowe zjawisko w postaci koszalińskiego rock-kabaretu Ivona. Kontrowersyjni członkowie zespołu, przystrojeni w cętkowane getry, wieśniackie płaszcze/kufajki i skrywające nagie, niekoniecznie apetyczne torsy kolorowe szlafroki przedstawili kilka oryginalnych rockowych miniatur wypełnionych cytatami z różnych gatunków muzycznych. Najciekawiej wypadła zapowiadana przez wokalistę jako metalowa bomba przeróbka Metallicowego "Enter Sandman", która zamiast legendarnego refrenu "Exit light..." opatrzona została cytatem z hitowego osiągnięcia tzw. polskiej muzyki chodnikowej (~Disco Polo) - utworu "Straciłam cnotę". Ciężko powiedzieć, jakie emocje towarzyszyły przyglądającym się Ivonie członkom Jury, natomiast w moim subiektywnym odczuciu zespół większą niż na Przystanku Woodstock furorę mógłby zrobić na kolejnej edycji Festiwalu Eurowizja występując w roli naturalnego kontynuatora "genialnego" Vierki Serduchki.



Jako ostatni na scenie zaprezentował się zapowiadany pierwotnie na drugi dzień przeglądu toruńsko/bydgoski zespół Soima, który zaprezentował ciekawie brzmiącą odmianę przestrzennego, atmosferycznego, gitarowego rocka alternatywnego opatrzonego przyjemnym, delikatnym - ale w żadnym wypadku nie "zniewieściałym" - głosem. Chłopaki pomimo swojej bardzo spokojnej prezencji chwilami naprawdę ostro dawali czadu i wydaje się, że z pełnym, całkowicie uzasadnionym optymizmem mogą oczekiwać na wyniki typowań Jury.



  


Po występie zespołu Soima na scenie pojawił się mistrz ceremonii - Jurek Owsiak, który oficjalnie zakończył pierwszą turę przesłuchań i zaprosił zgromadzonych gości na następny dzień.

Podsumowując mogę stwierdzić, że wszystkie (nawet nieco nieprzystająca do reszty kabaretowa Ivona) zespoły, które miałem przyjemność obejrzeć i - rzecz jasna - wysłuchać tego wieczoru zaprezentowały bardzo wysoki poziom kultury muzycznej, co pozwala sądzić, że polska muzyka rockowa ma się naprawdę bardzo dobrze i duże pieniądze wytwórni czy też nachalna, kosztowna promocja naprawdę nie są konieczne, aby mieć w tym kraju coś do powiedzenia. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę tylko jeszcze, że ważnym elementem towarzyszącym występom konkursowych zespołów było bardzo selektywne, profesjonalne brzmienie (ach ta stopa!), które było zasługą uwijającej się w pocie czoła ekipy nagłośnieniowców. Sie ma!

Michał Czarnocki