Cancer Bats/While She Sleeps - 11.04.2015 - Warszawa

Relacje
Cancer Bats/While She Sleeps - 11.04.2015 - Warszawa

Dla zadeklarowanych fanów gwiazdy sobotniego wieczoru, brytyjskiego While She Sleeps, z pewnością ich trzecia wizyta w naszym kraju była niemałym przeżyciem. Pojawia się jednak pytanie, czy aby na pewno pod każdym względem satysfakcjonującym. Mimo pełnego zaangażowania na scenie, to, co powinno cechować dobry gig, czyli brzmienie, zawiodło na całej linii.

Ilekroć miałem przyjemność brać udział w koncertach organizowanych w Proximie, zazwyczaj chwaliłem akustykę klubu. Obok Hydrozagadki czy 1500m2 jeszcze do niedawna było to moje ulubione miejsce, cechujące się dobrym soundem, niezależnie od muzyki prezentowanej na deskach sceny. Tym razem - i muszę już w tym miejscu ponarzekać - było zupełnie inaczej, czego dowodzą pokoncertowe rozmowy, jak i komentarze gawiedzi. Zwyczajnie tym razem, kolokwialnie mówiąc, "nie pykło", a przekonali się o tym i to na całej linii, muzycy Cancer Bats, grający praktycznie bez wokalu i z dziwnie brzmiącym basem…

Zacznijmy jednak od początku lub prawie początku. Zespół Oathbreaker, sensacja katalogu Deathwish Inc., będący skandynawską odpowiedzią na Celeste mimo szczerych chęci ominąłem. Mam jednak nadzieję, że w niedalekiej przyszłości, a sezon festiwalowy tuż tuż, zaległości nadrobię. Oba dotychczasowe albumy grupy dowodzą potęgi i nieszablonowości metalizowanego hardcore’a. Miejcie ich na uwadze. Warto.

Numerek dwa sobotniego wieczoru, podopieczni Hopeless i Mediaskare Records, melodyjni hardcore’owcy z Hundredth udowodnili, że w krótkim (acz rozczarowującym fanów) czasie można solidnie dołożyć do pieca. Panowie spędzili na scenie raptem 22 minuty grając przekrojowy acz w opinii wielu "biedny" set. Cóż, nie wszystkim da się dogodzić, a jeśli ktoś kojarzy zespół z występów choćby na wspomnianych festiwalach, wie, że dłuższych setów nie grają. Widocznie łatwo poddają się warunkom jakie rządzą tego typu wydarzeniami i, co za tym idzie, wolą pozostawić niedosyt lub przesyt. Przed koncertem, nie ukrywam, lamentowałem na delikatnie mówiąc mało rozbudowaną setlistę, ale energia jaka bije od tych młodzian poraża intensywnością, i życzę innym, aby podpatrzyli jak gra się nowoczesny hardcore z inteligentnym przekazem. W czerwcu grupa wyda nowy album zatytułowany "Free" i już teraz wiem, że będzie to jedno z najlepszych melancholijnych wydawnictw bieżącego roku.

Najbardziej doświadczony zespół w całej stawce, mianowicie Cancer Bats, pełnił rolę co-headlinera i największego przegranego stołecznego koncertu. Formacja cieszy się w Polsce w pełni zasłużoną estymą, a prawdę powiedziawszy zawdzięcza ją nie samym albumom wychodzącym z ich logo, a prezencji scenicznej. Ta niestety tym razem legła w starciu z akustyką. Bez wokalu i potężnego brzmienia, a przede wszystkim bez luzu jaki cechuje nowy, zaskakująco mocno stonerowy materiał stanowiący większą część ich piętnastoutworowego seta (plus niespodzianka, cover "Sabotage"). Panowie mimo to kupili publikę, coraz bardziej skorą do szaleństw (pozdrawiam przebierańców w moshu). Zobaczymy co pokażą następnym razem.

Wieńczący wieczór występ While She Sleeps oznaczał, że po pierwsze, za chwilę zweryfikuję siłę tego bandu w roli headlinera, a co najistotniejsze, czy nowy album, zatytułowany "Brainwashed", zbierający doskonałe recenzje, sprawdzi się również na żywo. Cóż, obyło się - przynajmniej w kwestii muzycznej - bez większych niespodzianek. Panowie są doskonale obyci ze sceną, wściekłość, agresja a momentami napędzana wychodzącym poza przyjętą na poprzednich płytach konwencję furia, zmiażdżyły kilka setek osób w Proximie. Brzmieniowo najlepiej z całej stawki (choć dalej mało selektywnie), a ponadto z uśmiechem na twarzy i sporym dystansem do siebie. Jak na "prawdziwe gwiazdy z Wysp", piątka z Sheffield okazała się być zespołem dbającym o swoich fanów, czego dali dowód wpuszczając na scenę jednego z uczestników koncertu, który niczym popularny dzieciak z YouTube, wybłagał możliwość gry na gitarze ze swoimi idolami. Padło na "Dead Behind Their Eyes" i wyszło znakomicie. Swoją drogą, gość wcześniej paradował po klubie w stroju Małpy. Wygrał życie? Jeszcze jak!

Forma Anglików nie pozostawiła złudzeń co do słuszności obstawienia ich w roli gwiazd wieczoru. Obawiałam się jedynie o Loza, wokalistę While She Sleeps, i choć momentami nie domagał, dalej jest ostoją tej kapeli. Jeśli zdrowie mu dopisze, przyszłość grupy malować się będzie w samych jasnych barwach. Zresztą, inaczej być nie może. Życie na kredyt i granie w While She Sleeps być może nie przynosi kroci, ale z pewnością pozwala dawać ludziom powody do radości. Nie wszędzie jest dobrze, ale tym razem, w Warszawie, szczęścia na linii zespół-tłum nie brakowało.

Grzegorz "Chain" Pindor