Death - 15.03.2015 - Warszawa
Nie minęło nawet półtora roku od pierwszego polskiego koncertu wskrzeszonego Death, a ekipa w nieco przemeblowanym składzie znów dotarła do naszego kraju.
Tym razem Amerykanie przyjechali do Polski w towarzystwie rodaków z Abysmal Dawn i Francuzów z Loudblast. Sądząc po frekwencji pod sceną podczas występów supportów, część publiczności tradycyjnie pofatygowała się do klubu dopiero na gwiazdę wieczoru i tym razem akurat sporo straciła, ponieważ obydwa składy zaprezentowały się bardzo dobrze.
Przyznam, że nie oczekiwałem od tułających się od 30 lat po scenie Francuzów szczególnych muzycznych doznań, tym bardziej, że miałem okazję widzieć Loudblast na żywo pięć lat temu, a wtedy nie pokazali niczego szczególnego. Czasy świetnych "Cross the Threshold" czy "Sublime Dementia" to zamierzchła przeszłość, zresztą albumy te nie zdołały zapewnić formacji poczesnego miejsca w świadomości szerszego grona odbiorców deathmetalowego grania. Później kapela funkcjonowała z przerwami i raczej bez sukcesów, co potwierdzają zresztą dwa ostatnie, przeciętne krążki wydane w obecnej dekadzie. Tymczasem warszawski gig był zaskakująco przyzwoity - dobrze nagłośniony, mocny, bez nadmiernej agresji, za to z dużą dawką groove i średnich temp. Zespół oczywiście promował ostatni album "Burial Ground", ale nie zabrakło również reprezentantów ze szczytowego osiągnięcia Francuzów "Sublime Dementia" sprzed 22 lat.
To był bardzo dobry rozgrzewacz, a jeszcze lepszym okazali się podopieczni Relapse Records z Abysmal Dawn, promujący swój ostatni album "Obsolescence". Może nie jest to najbardziej żywiołowy zespół świata, a Scott Fuller należy do grona perkusistów raczej głaszczących bębny - w przeciwieństwie do młodego bębniarza Loudblast Juniora Rodrigueza - i podpierających się długimi partiami striggerowanej, strzelającej jak karabin maszynowy stopy. To akurat przypadłość charakterystyczna dla mnóstwa deathmetalowych kapel zza Oceanu, choć w przeciwieństwie do wielu z nich Abysmal Dawn nie przynudza. Na żywo techniczny aspekt muzyki formacji, znany z albumów, schodzi na drugi plan, a dominuje po prostu świetne deathmetalowe, bujające, szybkie i chwytliwe granie, przy którym głowa kiwa się sama. Zapewne pomógł w tym odpowiedni dobór setlisty, ale moim zdaniem Abysmal Dawn to koncertowy killer i mam nadzieję, że wkrótce będę miał okazję zmierzyć się z nimi ponownie.
Sam nie wiem, jak właściwie nazywać gwiazdę wieczoru, bowiem widoczne na płachcie za sceną oraz na naciągach bębnów basowych Gene Hoglana logo nie pozostawiało wątpliwości, że dodatek 'To All' nie jest muzykom do niczego potrzebny. Zresztą również ostatnim razem Amerykanie, ze względów prawnych, występowali w Europie po prostu pod szyldem Death. Z tamtego koncertu w składzie pozostał frontman Max Phelps i basista Steve DiGiorgio. Dołączyła do nich dwójka muzyków, która wzięła udział w sesji nagraniowej albumu "Symbolic", który dokładnie w tym tygodniu obchodzi 20 rocznicę. Za zestawem zasiadł więc Gene Hoglan, co zresztą było i widać i słychać, oraz gitarzysta Bobby Koelble.
Wbrew nazwie trasy, ale przede wszystkim wbrew promocyjnym zapowiedziom, wcale nie usłyszeliśmy "Symbolic" w całości. Ani nawet w połowie, ponieważ krążek ten był reprezentowany przez cztery utwory. Co więcej, większa część setlisty powielała kompozycje grane ostatnim razem i trochę szkoda, że muzycy pod tym względem nie postarali się bardziej. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu zgromadzonych pod sceną, którzy nie mieli okazji widzieć Death w 2013 roku (nie mówiąc o koncertach z Chuckiem Schuldinerem w składzie), niedzielny gig musiał być dużym przeżyciem, ale z pewnością nie był to koncert idealny.
Po pierwsze - brzmienie. Zbyt głośne i nastawione przede wszystkim na perkusję. Oczywiście, niezmordowany Gene Hoglan wielkim bębniarzem jest, co zresztą pokazał w czasie tego koncertu, ale w Death perkusja nigdy nie pełniła przecież aż tak dominującej roli. Słysząc pierwsze dźwięki "The Philosopher" można było łatwo zapomnieć, że perkusja to instrument akustyczny. Potężne, przytłaczające i charakterystycznie dla Hoglana odhumanizowane brzmienie bębnów całkowicie zdominowało set, przynajmniej na początku, nim słuchacz zdążył trochę się do tego przyzwyczaić. Najbardziej ucierpiał na tym DiGiorgio, ponownie popisujący się swoimi niecodziennymi bezprogowymi gitarami basowymi (od sześciu do trzech strun), który jednak był praktycznie niesłyszalny i równie dobrze mógłby trzymać kij od miotły. Nie jestem też fanem Bobby'ego Koelble, który niestety nie dawał rady w pełni odtworzyć znanych z albumu solówek.
Nieźle spisał się Max Phelps, ale muszę przyznać, że bardziej w roli frontmana spodobał mi się Steffen Kummerer z Obscura, który wystąpił gościnnie w trzech utworach. Podtrzymując tradycję, ponieważ również poprzednim razem, kiedy Death grał trasę właśnie z Obscura, Kummerer także pojawił się na scenie u boku Amerykanów.
Podsumowując, był to naprawdę dobry, choć nie powalający koncert i podobne odczucia miałem również 1,5 roku temu. Można odnieść wrażenie, że formuła tego projektu zaczyna się wyczerpywać, coraz bardziej odsłaniając swe merkantylne podłoże, ale może to tylko moje niepotrzebne narzekanie...
Setlista:
The Philosopher
Leprosy / Left to Die
Suicide Machine
Overactive Imagination
Trapped in a Corner
1,000 Eyes
Without Judgement
Spiritual Healing / Within the Mind
Lack of Comprehension
Flattening of Emotions
Symbolic (with Steffen Kummerer of Obscura)
Zero Tolerance (with Steffen Kummerer of Obscura)
Bite the Pain (with Steffen Kummerer of Obscura)
Zombie Ritual / Baptized in Blood
Crystal Mountain
Pull the Plug
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki