Sabaton - 22.01.2015 - Kraków
Krakowski przystanek noworocznej trasy Sabaton po Europie dowiódł kilku istotnych faktów. Pokazał, że nasz kraj jako rynek nie jest jeszcze w pełni nasycony, a heavy metal jest dokładnie tym, czego potrzebują słuchacze.
Zacznijmy jednak od początku. Sabaton - ikona "polskości" wśród zagranicznych zespołów, ma równie liczne grono przeciwników co zagorzałych fanów. Przed laty mocno walczyłem o to, aby ten dopiero co raczkujący na międzynarodowej arenie band został u nas zauważony, i kiedy do tego doszło, sytuacja przerosła nie tylko moje oczekiwania, ale doprowadziła do sytuacji, że z wiernego fana, stałem się biernym obserwatorem rozwoju dalszej, imponującej wręcz kariery Szwedów. Dziś, kiedy zespół znajduje się w lepszej pozycji niż prawdziwe tuzy gatunku zza zachodniej granicy, pozostają dla mnie fenomenem, którego w żadnym wypadku nie powinno się rozpatrywać przez pryzmat "piosenek o Polakach", a jedynie w kontekście materiału muzycznego.
Ich pompatyczny i trącący podręcznikowym odgrzewaniem kotleta power metal, jak widać łączy kolejne pokolenia, a do tego jednoczy skrajnie odmiennie subkulturowo środowiska. To właśnie dlatego są z jednej strony znienawidzeni, a z drugiej kochani przez tysiące ludzi głodnych zwyczajnie przebojowych, melodyjnych heavy metalowych piosenek. Nie mnie oceniać, czy zespół żeruje obecnie na hajpie wywołanym nieszczęsnym "40:1" i zwrocie mentalności naszej młodzieży ku celebracji martyrologii narodu. Z całą pewnością, muzycy źle na tym nie wyszli (zwłaszcza finansowo - merch sprzedaje się jak świeże bułeczki, a ceny są delikatnie mówiąc zaporowe), ale życzę wszystkim, aby zapomnieli o tej bliskiej więzi z naszym narodem i rozpatrywali karierę Sabaton w taki sam sposób jak innych zespołów.
Kiedy już do tego dojdzie, uświadomimy sobie, że piątka muzyków z Falun i okolic w pełni zasłużyła sobie na swoją pozycję. Upór, konsekwencja, doskonały marketing i arsenał hitów upychanych na kolejnych krążkach stawiają zespół w gronie formacji, które już niebawem będą uczestniczyć w metalowej wymianie pokoleniowej na linii twórcy gatunku - młodzież, która ich zastąpi. O tym, czy jednak do tego dojdzie, przekonamy się za kilka lat i przynajmniej trzy następne krążki Sabaton w barwach Nuclear Blast. Jedno jest pewne, jeśli dalej będą działać tak intensywnie jak teraz - nieważne, czy koncertowo, produkcyjnie czy promotorsko (własne festiwale i rejs), będą naprawdę wielcy.
Wcześniej, przed gwiazdą wieczoru, razem z ponad dwoma tysiącami ludzi miałem przyjemność uczestniczyć w dwóch koncertach gości specjalnych - Battle Beast, formacji grającej klasyczne heavy rodem z lat '80, w dodatku z damskim wokalem przypominającym Roba Halforda oraz Holendrów z Delain, czyli mniej udaną wersją Within Temptation, nomen omen, założoną przez byłego klawiszowca formacji dowodzonej przez Sharon den Adel. Z tej dwójki zdecydowanie lepiej wypadli Finowie z Battle Beast, którzy zawładnęli sceną niczym prawdziwe gwiazdy rocka, i choć brzmieniowo ich występ pozostawiał spory niedosyt (zbyt nieczytelny wokal), kupili znakomitą większość zebranych. Zresztą, tak entuzjastycznej reakcji na support nie widziałem nawet na koncertach ekstremalnych załóg, a co dopiero na imprezie spod znaku hard’n’heavy. Grupa promuje obecnie swój najnowszy krążek i jeśli dalej będzie grać z takim luzem, a w jej szeregach pozostanie niezwykle utalentowany gitarzysta Anton Kabanen, zapewne jeszcze o nich usłyszymy.
Holendrzy w uszczuplonym składzie, za to z udziałem niezwykle młodej gitarzystki mogli podobać się jedynie najbardziej zagorzałym zwolennikom około gotyckich dźwięków. Co ciekawe, kiedy grupa przypominała sobie o stricte metalowych korzeniach (a nie mam tutaj a myśli growlowanych partii basisty), Delain brzmieli potężnie i wtedy ich udział w trasie Sabaton nie wydawał się być przypadkowy. Szkoda tylko, że takich momentów, prawdziwych ciosów w podbrzusze było raptem kilka. Mimo to, dzięki charyzmie wokalistki Charlotte Wessels, zespół nadrabiał braki. Polacy w najbardziej agresywnych momentach nie pozostawali Holendrom dłużni, co rusz tworząc niezwykle spontaniczne ściany śmierci - nierzadko kompletnie nie pasujące do charakteru kompozycji.
Gwiazda wieczoru nie kazała na siebie długo czekać. Równo o 21, tuż po wieszczącym rozpoczęcie heavy metalowego show "The Final Countdown", kwintet pojawił się na scenie. Zrobili to w iście królewskim stylu i jak zwykle - otwierając gig "Ghost Division". Nihil novi, a jednak wciąż daje radę. Potem już przekrojowo, ale ze znaczącym pominięciem dwóch pierwszych albumów, czego nie rozumiem i nie potrafię odżałować. Mam jednak to szczęście, że nasłuchałem się tych utworów na wszelkiej maści imprezach na początku kariery Szwedów, ale nie ukrywam - odczuwam brak choćby "Wolfpack", nie mówiąc o takim "Panzer Battalion", od którego zaczęła się przygoda polskich fanów jednoczących się w fanclubie. Dalsza część występu energicznych muzyków z Falun (choć tym razem Broden sprawiał wrażenie chorego i typowy dla siebie humor prezentował nieco na siłę) składała się z utworów znanych z dwóch ostatnich krążków. Zatem usłyszeliśmy - zależnie od wyboru wersji językowej - m.in. "Gott Mit Uns", "The Carolean’s Prayer" (oba po Szwedzku) i paletę skocznych przebojów, jak wybłagane "Swedish Pagans", dość zaskakujące "7734", "Resist and Bite" (poprzedzone mocno improwizowaną a przez to sztuczną scenką pojedynku gitarzystów, w tym Brodena zarzekającego się jakoby miał dołączyć do zespołu Michaela Jacksona) aż po pierwszy z dedykowanych Polakom "Uprising".
Ostatni z tej stawki, będący hołdem dla naszych walecznych dziadków i przodków, rozpoczął festiwal komplementów płynących w stronę zebranej w Hali publiczności. Cóż, podobne słowa z pewnością słyszeli zebrani w Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie, może z tą tylko różnicą, że to od Krakowa zaczęła się przygoda Sabaton z Polską. Joakim nie szczędził pochwał dla publiki, ale przede wszystkim dla naszej historii, o której świat - gdyby nie ich piosenki - być może nigdy by się nie dowiedział. Wiele zostało do opowiedzenia i kto wie, może w przyszłości zespół ponownie sięgnie po jedną z kart naszej pełnej krwi historii. Nie będzie to już zabieg marketingowy, i chwała im za to. Oby nie za szybko, bo jak wspomniał frontman, świat wciąż pyta ich dlaczego akurat Polska, co z pewnością musi być dość kłopotliwe…
Festiwal heavy metalowych hymnów zwieńczyły bisy, w tym "obowiązkowe" "40:1", nowa wersja "Ghost Division", tj. "Night Witches" z wydanego w zeszłym roku roku "Heroes", a także hymn pierwszej dekady nowego millenium "Primo Victoria" oraz zagrane jak zawsze z zajebistym feelingiem "Metal Crue" (szkoda, że nie połączone z "Metal Machine"!). Sabaton w swojej klasie pozostaje bezkonkurencyjny, co udowadnia w trakcie koncertów na otwartej przestrzeni, kiedy m.in. czołg, którym obudowany jest podest perkusyjny Hannesa Van Dahla miota ogniem, a na scenie co chwila coś wybucha. Takich koncertów życzę wszystkim czytającym ten tekst, a przeciwnikom sugeruję słuchanie skądinąd świetnego, ale dostarczającego zupełnie innych przeżyć Grand Magus. Jedni i drudzy powinni siedzieć na power metalowym "tronie".
Tekst: Grzegorz "Chain" Pindor
Frontside
Battle Beast
Delain
Sabaton
Zdjęcia: Romana Makówka