Swans - 03.12.2014 - Warszawa
Swans, jak na stałych bywalców przystało, w ramach trasy promującej "To Be Kind" po raz kolejny odwiedzili Polskę. Tym razem na trzech koncertach, spośród których warszawski Basen był ostatnim przystankiem.
Swans należy do formacji, po których można spodziewać się z jednej strony wszystkiego, z drugiej zaś są przewidywalni, jeżeli chodzi o hałas, dla niektórych zresztą pożądany, hipnozę oraz bardzo minimalistyczną oprawę koncertu. Zespół robi swoje i nie zwraca uwagi na to, czy komuś się to podoba, czy materiał wykonany na żywo usatysfakcjonuje publikę i czy ta dobrze się przy ich dźwiękach bawi. Swans wystawia swojego słuchacza na próbę, testuje wytrzymałość wykonywaniem przede wszystkim głośnych, rozbudowanych, długich i transowych utworów.
Zanim na scenie pojawiła się ekipa Michaela Giry, wysłuchaliśmy ponad półgodzinnego suportu jednoosobowego, eksperymentalnego projektu 3Fonia, za którym stoi kontrabasista Jacek Mazurkiewicz. Jego występy pozwalają poznać kontrabas od innej strony, niż powszechnie jest znany. Na potrzeby współczesnego podejścia do muzyki z wykorzystaniem tradycyjnego instrumentu, artysta wykorzystuje rozmaite techniki gry oraz efekty gitarowe.
Koncert Swans rozpoczęło kilkunastominutowe intro w postaci solo granego na gongu przez Thora Harrisa, po którym sukcesywnie zaczęli dołączać pozostali muzycy, a jako ostatni mistrz "szamańskiej ceremonii", Michael Gira. Zagrali zaledwie, a sądząc po długości koncertu - aż kilka utworów. Rozpoczęli od nieznanego, do tej pory niezarejestrowanego w studio, zresztą bardzo dobrego numeru "Frankie M", po czym przeszli do "A Little God In My Hands" jako jednego z lepszych wykonań tamtego wieczoru. Następnie za sprawą bardzo długiego, ponad 40 minutowego "The Cloud Of Unknowing" zmienili klimat koncertu na bardziej mroczny. Swans na żywo jest zupełnie innym zespołem, niż na nagraniach. Nie ma sensu porównywać wersji albumowych z tymi zagranymi na żywo, bowiem przede wszystkim okoliczności odbioru są zupełnie od siebie różne.
Dla niezaznajomionych z występami Swans, a co najmniej forami internetowymi, na których ostrzega się przed piekielnym wręcz hałasem, występ Amerykanów mógł być co najmniej irytujący. Co prawda nie obserwowałem zbytnio reakcji publiczności, jednak śmiem twierdzić, że była z pewnością przygotowana na taką formę obcowania z dość trudną w odbiorze sztuką. Bo nie oszukujmy się - Gira podniósł występy Swans do rangi spektaklu.
Koncerty Swans przyciągały, przyciągają i z pewnością będą przyciągać rzesze słuchaczy. Wersje albumowe utworów nie mają co startować do tych wykonywanych na żywo, bowiem tę muzykę trzeba przeżyć całym ciałem, przenosząc się do innego wymiaru, o co zespół dba za każdym razem.
Wojciech Margula