Mono - 18.11.2014 - Warszawa

Relacje
Mono - 18.11.2014 - Warszawa

Po niedawnej premierze dwóch równolegle wydanych albumów, japoński Mono wyruszył w trasę koncertową, której pierwszy przystanek miał miejsce w stolicy.

Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że Mono jest jedyną w swoim rodzaju formacją w post-rockowym kręgu. Bo u kogo znajdziemy tyle emocji, nota bene często skrajnych, tak rozbudowanych orkiestracji oraz niepowtarzalnej na koncertach magicznej, mistycznej i hipnotycznej atmosfery?

Helen Money, wiolonczelistka supportująca Mono ma więcej wspólnego z tym zespołem i post-rockiem, niż może się wydawać, bowiem brała udział w nagraniach do trzech albumów Japończyków, a jej współpraca z nimi trwa już dziesięć lat. Alison Chesley, bo tak właściwie nazywa się artystka, podczas swoich pięciu minut zaprezentowała dość szerokie spektrum umiejętności i twórczości, bazującej głównie na ostatnim longplayu. Styl Helen można scharakteryzować jako szeroko pojęty doom z wykorzystaniem wiolonczeli podłączonej do pedalboardu z pokaźną ilością efektów gitarowych, spośród których przestery i looper grają pierwsze skrzypce. Momentami, w przypadku niektórych utworów, czy fragmentów można było odnieść wrażenie, że są demówkami wersji albumowych. Przyznać muszę, że nie jest to łatwa w odbiorze muzyka, jednak zdecydowanie warta uwagi.

Koncerty Mono od początku do końca pozbawione są jakiegokolwiek kontaktu werbalnego z publiką. Poza tym, zresztą jak zawsze, przerwy pomiędzy utworami spowodowane były jedynie dostrojeniem instrumentów, czy też ich zmianą. Zauważyć również można było charakterystyczny nie tyle brak zainteresowania, co dystans zespołu do publiczności oraz oklasków. Był to jednak dystans wielowymiarowy, niejednoznaczny. Zatem jak można się domyślić, Mono jako zdecydowana mniejszość, stawia na występy stanowiące jedną, dość długą spójną opowieść.


Jako, że formacja aktualnie promuje "Rays of Darkness" oraz "The Last Dawn", na jedynym w Polsce koncercie tej trasy, większość setu składała się z nowych kompozycji. Już pierwsze dźwięki "Recoil, Ignite" wprowadziły dość tłumnie przybyłą na koncert publiczność w trans, a może nawet we wcześniej wspomnianą hipnozę.

Później przyszedł czas na pierwszoligowe wykonanie "Burial at Sea" z poprzedniego krążka, natomiast pod koniec wykonany majestatyczny "Halcyon" stanowił preludium do sentymentalnego "Ashes in the Snow", niezwykle nostalgicznego, jednego z najpiękniejszych utworów Mono. Mimo braku orkiestry symfonicznej, nadającej mu rozmach, nie stracił on na klimacie wersji studyjnej. Wręcz zyskał, bowiem w tym wypadku minimalizm był strzałem w dziesiątkę. Nie zabrakło również miejsca na wręcz piękną "Kanatę" z klawiszowymi partiami basistki Tamaki, które w moim odczuciu powinny pojawiać się zdecydowanie częściej na ich występach. Koncert, bez bisów zakończyło brawurowe wykonanie "Where We Begin" z masywną "ścianą" gitar. Lepszego zakończenia nie można było sobie wymarzyć.

Mono jest wyjątkowy nie tylko pod względem dorobku artystycznego. To również zespół koncertowy, bowiem najlepszą formą odbioru ich muzyki jest obcowanie na żywo z emocjami zawartymi w palecie barw, które składają się na magiczne pejzaże malowane przez tajemniczy, a zarazem niezwykle sympatyczny kwartet.


Setlista:
Recoil, Ignite
Burial at Sea
Kanata
The Hand That Holds the Truth
Pure as Snow
Cyclone
Halcyon
Ashes in the Snow
Where We Begin

Wojciech Margula