In Flames - 27.09.14 - Kraków
Wciąż dziwi mnie, że krakowski koncert In Flames został wyprzedany. Biorąc pod uwagę obecny brak, brzydko mówiąc, hajpu na ten zespół oraz dość przeciętny nowy album, tak licznie zebrana publiczność dowodzi tylko i wyłącznie jednej rzeczy. Fanem jest się bez względu na to, czy ulubieńcy trzymają poziom, czy zawodzą.
Gig otworzyli Brytyjczycy z While She Sleeps. W przeciwieństwie do ikon melodyjnego death metalu, kapela należąca do nurtu nowoczesnego melodyjnego hardcore’a, cieszy się ogromnym zainteresowaniem od samego początku działalności. Nie wiem, na ile wynika to z ciągłego inwestowania w siebie (na kredyt), a na ile z rzeczywistej jakości zespołu. Jedno jest jednak pewne, kto śledzi obecną scenę, o While She Sleeps z pewnością mógł chociaż raz usłyszeć. Brytyjczycy, którzy pierwotnie mieli być bezpośrednim supportem In Flames, w ostatniej chwili zamienili się pozycjami z drugim zespołem w stawce, "debiutującym" Wovenwar, w skład którego wchodzą byli muzycy As I Lay Dying. Dla wielu młodszych uczestników imprezy ta zmiana była dość szokująca, ale powiedzmy sobie szczerze, kto miał się bawić na While She Sleeps ten się bawił.
Niestety, zagorzali fani zespołu mogli poczuć się pokrzywdzeni. W ciągu zaledwie 30 minutowego setu grupa zagrała, raptem pięć utworów, w dodatku, poza ultra hitem "Crows", nie należących do faworyzowanych przez słuchaczy. Cóż, może w przyszłym roku nadarzy się okazja aby spędzić z WSS trochę więcej czasu. Oby w małym klubie.
Kapela numer dwa i mój osobisty faworyt tego wieczoru, Wovenwar, zameldowała się na scenie nieco wcześniej niż to było ustalone. Swoją drogą, While She Sleeps również, co akurat biorę za dobrą monetę. Stare-nowe twarze w barwach Metal Blade zaskarbiły sobie ogromną sympatię słuchaczy, w tym, co raczej nie dziwi, fanów As I Lay Dying. Wystarczy posłuchać takiego "Profane", który jest dokładną wykładnią stylu AILD. Zresztą, cały album to przecież odrzuty z niepublikowanego materiału nieistniejącego już zespołu. To jednak w żadnym wypadku nie przeszkadza w obcowaniu z Wovenwar i szczerze muszę przyznać, że ów debiut, zarówno koncertowy w Polsce, jak i studyjny, tylko potwierdził ich klasę i teraz z wypiekami na twarzy czekam na kolejne wizyty w okolicy. Kto pojawił się w Krakowie, ten już wie, jakim ładunkiem energii dysponuje ta formacja, a duet wokalny Gilbert - Blay to istny majstersztyk. Pół godziny spędzone z kapelą minęło szybko. Jak dla mnie, zbyt szybko, niestety takie są prawa tego biznesu. Brzmieniowo Wovenwar wypadł trochę słabo, ale to wina akustyki samego Studia. To jednak w żaden sposób nie wpłynęło na odbiór koncertu. Liczyła się zabawa.
Trochę po 21 na scenie zameldowali się Szwedzi z In Flames. Wyczekiwana przez wszystkich gwiazda, która ostatni raz grała u nas trzy lata temu potwierdziła kilka rzeczy. Po pierwsze i chyba najbardziej istotne, słabych koncertów ci niemłodzi panowie grać nie potrafią. Po drugie, niezależnie od repertuaru, a ten był co najmniej kontrowersyjny, potrafią spuścić łomot. Po trzecie, pionierzy melodyjnego death metalu po prostu cieszą się graniem, zwłaszcza dla tak licznej i żywo reagującej publiczności jak ta w Krakowie. To właśnie dzięki przekazowi energii na linii zespół-publika dochodzi do takich akcji jak wciągnięcie na scenę młodego chłopaka, który stał przez połowę koncertu z kartką prosząc aby zespół zagrał "Dead Eyes". Tak się oczywiście nie stało, ale w nagrodę chłopak mógł sam zaśpiewać kilka wersów, a potem obserwować koncert ze sceny. Pełen luz.
Sam gig zaczęli od - co przewidywałem już w recenzji albumu - "In Plain View". Osobiście uważam, że nawet jak na tak słaby album, ten numer winien na stałe zagościć w koncertowym arsenale, właśnie w roli otwieracza. Im dalej tym niestety gorzej, bo panowie zbyt kurczowo (tak jak trzy lata temu) trzymali się premierowego materiału i zaprezentowali (analogicznie do tamtego koncertu) aż siedem nowych utworów, z rzadka przeplatanych starszymi kompozycjami (z czego te najstarsze to dość zaskakujące "Resin" i oczywiście "Only For The Weak"). Co więcej, kompletnie nie spodziewałem się ośmiominutowej ballady "The Chosen Pessimist", ani dawno nie granego "Delight and Angers".
Jedyne czego brakowało In Flames to wściekłości. Nawet kosa tak jaka "Take This Life" czy wspomniane "Resin" tylko przypomniały o mocy, z jaką ten zespół jeszcze do niedawna grał. Rozdrobnienie się na drobne i granie muzyki bardziej stonowanej - choć wciąż doskonale sprawdzającej się na koncertach - jest albo przejawem kryzysu wieku średniego, albo przeprowadzanym z premedytacją zabiegiem mającym na celu testowanie zaufania fanów. Szwedzi wiedzą, że pod każdą szerokością geograficzną hasło "In Flames We Trust" nadal ma znaczenie. Pytanie tylko, jak długo będą szargać tą wiarę.
Setlista:
In Plain View
Everything’s Gone
Fear Is the Weakness
Trigger
Resin
Where the Dead Ships Dwell
With Eyes Wide Open
Paralyzed
Through Oblivion
Ropes
Delight and Angers
Cloud Connected
Only for the Weak
The Chosen Pessimist
Monsters in the Ballroom
Rusted Nail
The Mirror's Truth
Deliver Us
Take This Life
Grzegorz “Chain" Pindor