Suwałki Blues Festival - 10-12.07.2014 - Suwałki
Dzień bluesfana na suwalskim festiwalu rozpoczyna się o 10 rano śniadaniem bluesowym. W różnych miejscach miasta można posłuchać muzyki na żywo, a przy okazji coś zjeść, bo lokale przygotowały na tę okoliczność specjalne menu.
Potem na słuchaczy czekają liczne występy na małych scenach, a od 17 koncerty gwiazd na dwóch, grających na zmianę, scenach głównych. Od godziny 23 życie festiwalowe przenosi się do klubów. Wyczerpujący fizycznie, ale niesamowicie bogaty we wrażenia dzień kończy się zwykle o 2-3 nad ranem.
Od pierwszej edycji w 2008 roku, suwalski festiwal naładowany jest tak wieloma atrakcjami, że w zasadzie nie da się zobaczyć wszystkiego. W latach ubiegłych można było kupić karnet na wszystkie wieczorne koncerty klubowe i odbyć "pielgrzymkę" po miejscach, gdzie grała muzyka. Dzięki temu taki "bluesowy wędrowniczek", jak ja, miał okazję posłuchać większej liczby wykonawców. W tym roku niestety nie było karnetów, stąd moje rozeznanie kto i jak grał w klubach jest znacznie skromniejsze.
Jazzowe koncerty na otwarcie powoli stają się tradycją festiwalu. W ubiegłym roku był Michał Urbaniak, a w tym zagrał legendarny Ginger Baker. Perkusista wystąpił na czele swojej formacji Jazz Confusion. Nie wiem jak wielu słuchaczy liczyło na to, że usłyszy coś z repertuaru Cream. Pewnie ci byli zawiedzeni, bo był to po prostu świetny jazzowy koncert. Ginger Baker w Suwałkach zagrał nawet bis, co nie zdarza mu się zbyt często.
Drugi dzień koncertów na głównej scenie rozpoczął młody angielski gitarzysta Ben Poole. Pojawił się otoczony wianuszkiem atrakcyjnych pań (dwie wokalistki i basistka) prezentując nieco łagodniejsze podejście do blues-rocka, bliskie temu, co robią Jonny Lang czy też John Mayer. Sporo przyjemnego zamieszania narobił "diabeł tasmański", czyli Rob Tognoni. Towarzyszyła mu polska sekcja rytmiczna, ale panowie zabrzmieli jakby grali ze sobą od lat. Twórczość Tognoniego znałem dotychczas wyłącznie z płyt, więc bardzo liczyłem na jego udany występ i absolutnie się nie zawiodłem. Niezwykle żywiołowy koncert, podczas którego Rob się nie oszczędzał, a zakrwawiona gitara tylko to potwierdza.
Earl Thomas to prawdziwe zwierzę sceniczne. Łatwo zjednuje sobie przychylność publiczności i tak też było w Suwałkach. Zaraźliwy refren "Soulshine" śpiewali chyba wszyscy zgromadzeni wokół sceny. Ważne, że jego muzyka pozwoliła nieco odetchnąć od gitarowej jazdy, jakiej na SBF było w tym roku wyjątkowo dużo. Na zakończenie koncertów głównych drugiego dnia festiwalowego kolejna legenda, czyli Vanilla Fudge. Piękne i monumentalne brzmienie zespołu zdominowane przez organy Hammonda (Mark Stein), wokalne bogactwo (wszyscy śpiewają), rewelacyjne nagłośnienie no i ten przyjemny dreszczyk obcowania z legendą. Rozbrajająco wyglądał Carmine Appice z pałkami złożonymi w kształt litery "V". W repertuarze, obok kompozycji własnych (dopiero na bis zagrali "You Keep Me Hangin’ On"), sporo klasyki z The Beatles na czele.
Trzeciego dnia sesję koncertów na dużych scenach rozpoczął zwycięzca konkursu, zespół Drunk Lamb. Francuzi z Blue Time Shakers zagrali dość tradycyjnego elektrycznego bluesa utrzymanego w stylistyce zbliżonej do tego, co robi BB King. Bardzo poprawny występ, ale bez szaleństwa, chociaż z nieukrywaną radością posłuchałem w końcu harmonijki. Nikki Hill to niezwykle sympatyczna wokalistka tkwiąca muzycznie w latach '50 i '60. W jej repertuarze znajduje się sporo twistów i rock'n'rolli zaśpiewanych żywiołowo, z dużą klasą i manierą wokalną charakterystyczną dla tamtych lat. W towarzyszącym jej zespole moją szczególną uwagę zwrócił bardzo dobry gitarzysta Matt Hill (w cywilu mąż). Występ gwiazdy trzeciego dnia, czyli The Chris Duarte Group, odbywał się w towarzystwie rzęsiście padającego deszczu. Nie wystraszyło to słuchaczy, którzy w dużej liczbie pochowani pod parasolami obserwowali popis mistrza gitary. Ogień, żywiołowość, perfekcja muzyczna - tak pokrótce można scharakteryzować ten występ.
Po raz pierwszy podczas suwalskiego festiwalu zorganizowano konkurs zespołów bluesowych. Na scenie swoje umiejętności pokazało dziesięciu wykonawców reprezentujących różne stylistyki, niestety często dość luźno związane z bluesem. Zwyciężył kompletnie nieznany trójmiejski zespół Drunk Lamb. Co ciekawe, istnieją zaledwie kilka miesięcy, a już prezentują bardzo dobry poziom. Podczas 40 minutowego koncertu, jaki był jedną z nagród, zaprezentowali mieszankę coverów (m.in. "Purple Haze", "Crossroads", "Strange Brew") i kompozycji własnych. Warto zapamiętać nazwisko gitarzysty kapeli, Michała Zienkowskiego. Słychać w jego stylu fascynację Hendrixem i Stevie Ray Vaughanem, ale gra z rzadko spotykaną i niezwykle przyjemną dla ucha delikatnością i miękkością. W nagrodę zespół otrzymał okolicznościową statuetkę, czek na okrągłą sumkę oraz możliwość reprezentowania Polski w konkursie European Blues Challenge 2015 w Brukseli.
Moim osobistym odkryciem tegorocznej edycji suwalskiego festiwalu był grecki duet The Big Nose Attack. Na scenie tylko perkusja i gitara (również cigar box guitar), ale porywającej muzyki cała masa. Surowe, szorstkie, żywiołowe granie będące mieszanką rocka i bluesa. Na pamiątkę pozostał mi winyl "Paint It Blue" rzecz jasna z autografami. Dużą furorę zrobili młodzi Norwedzy z zespołu Caravan Blues Band. Wiele dobrego słyszałem o występach Chris King Robinson Band i Carvin Jones Band ale niestety nie mogłem ich osobiście posłuchać.
Nie można nie wspomnieć o polskich wykonawcach, a było ich w Suwałkach całe mnóstwo. W związku naładowanym atrakcjami programem festiwalu nie byłem w stanie posłuchać i zobaczyć wszystkich. Swoją klasę potwierdzili Romek Puchowski, Adam Kulisz, Hard Times, Gruff! i Breakmaszyna. Pozytywnie zostałem zaskoczony koncertem Cotton Wing. Pokazali się z bardzo dobrej strony, serwując atrakcyjny i dobrze przemyślany program. Jak dla mnie najjaśniejszym punktem ich występu był gitarzysta Piotr Augustynowicz. Tego, co wyrabiają na scenie połączone siły zespołów Cheap Tobacco i Nie Strzelać Do Pianisty nie da się opisać słowami, to trzeba po prostu zobaczyć.
Byłem na wszystkich edycjach suwalskiego festiwalu i za każdym razem jestem pod wielkim wrażeniem. Perfekcyjna organizacja, doskonałe nagłośnienie, atrakcyjny program, bezpieczeństwo, życzliwość, wszystko to powoduje, że czuję się tam jak mile widziany gość. Dlatego z radością wrócę tam za rok.
Robert Trusiak