Iron Maiden, Slayer, Ghost - 24.06.2014 - Poznań

Relacje
Iron Maiden, Slayer, Ghost - 24.06.2014 - Poznań

Wielkie metalowe święto już za nami. Slayer, Ghost i Iron Maiden podbili Poznań. Nie po raz pierwszy, nie ostatni.

Legendy metalu pokazały, że młodzież musi jeszcze poczekać na miejsce na tronie ciężkiego grania. Choć występujący w roli supportu Ghost niebezpiecznie zbliża się do pierwszej ligi gitarowej muzyki, na nich jeszcze przyjdzie czas.

Lokalizacja koncertu w Poznaniu, na stadionie Lecha okazała się być strzałem w dziesiątkę. Mieszczący około 40 tysięcy ludzi obiekt, w przeciwieństwie do innych stadionów, z Gdańskim i Narodowym na czele, podarował nam całkiem przyzwoite brzmienie, i... klimat, którego próżno szukać w betonowej wizytówce Stolicy. Ba! Zielona murawa i tłamszący się na niej ludzie potęgowały wrażenie kameralności i spotkania z metalową, ale nie tak liczną jak oczekiwałem rodziną. Publiczność, zwłaszcza ta tuż przy FOH-u, pokazała, że energia przekazywana ze sceny znajduje swoje ujście w moshu, podskakiwaniu i przede wszystkim, w zdzieraniu gardeł do klasyków metalu w postaci "Dead Skin Mask" Slayera, czy "Fear of The Dark" Iron Maiden.

Szwedzi z Ghost, dla odmiany w czarnych strojach (kiedy grają w świetle dnia ubierają białe szaty), zagrali energiczny set, który spotkał się z niemałym aplauzem zebranych metalheads. Prawdę mówiąc, mając na uwadze ambiwalentne przyjęcie na zeszłorocznym Impact Festival, nie spodziewałem się, że Polska da im tyle powodów do radości. A może odwrotnie? Jedno jest pewne, wieź porozumienia pomiędzy Papą Emeritusem a setkami wiernych była niemal namacalna. Żałuję, że spóźniłem się na początek koncertu i nie wiem, czy ominęły mnie dwa, a może nawet trzy numery (w tym "Year Zero"). Trudno. To co usłyszałem i zobaczyłem (między innymi cover "If You Have Ghosts") zaspokoiło moje oczekiwania i nie ukrywam, że największa sensacja (zarówno muzyczna jak i PR’owska) ostatnich lat kupiła mnie już po raz drugi.

Slayer, a raczej 1/2 legendy thrashu, nie pozostawił złudzeń, co do tego czy obecna inkarnacja ma rację bytu. Nie chcę używać kolokwializmów, ale panowie dowalili do pieca znacznie mocniej (choć krócej) niż na kilku ostatnich koncertach w naszym kraju - i chwała im za to. Nie muszą masakrować słuchaczy przez 75 minut. Mogą to robić przez 50, a i tak każdy będzie zadowolony. Oczywiście, dobór utworów jest kwestią dyskusyjną, ale kto nie dał się porwać "South of Heaven", "War Ensemble" czy zagranym na koniec "Angel of Death" ten zwyczajnie pomylił koncerty. Slayer był również najlepiej brzmiącym zespołem wieczoru, co okazało się dość sporym zaskoczeniem. Toma Arayę i spółkę widziałem co najmniej kilka razy i nigdy bym nie powiedział, że Slayer = żyleta pod względem soundu, lecz tym razem tak było. Sola selektywne, słyszalne, beczki nietriggerowane, bas przyjemnie walący po podbrzuszu - wszystko ok, tylko sami muzycy po prostu… starzy. Czas leci nieubłaganie i ciekaw jestem do kiedy starczy im sił. W deathmetalowych kapelach wszystko kręci się wokół perkusistów a w thrashu?

W końcu przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Już po zmroku, przy niemal wypełnionej płycie boiska i części trybun. W towarzystwie kompletnie napalonych na maiden maniax, którym kompletnie zwisało to, co zagra dziewica. Liczył się kontakt z Bogami heavy metalu, którzy mimo słabych ostatnich albumów, pozostają w dobrej formie koncertowej. Przed wyjazdem do Poznania sprawdziłem kondycję Iron Maiden oglądając zapis ich występu z Rock Am Ring. Początkowo miałem mieszane odczucia, ale z każdym kolejnym utworem utwierdzałem się w przekonaniu, że tym panom wciąż się chce i wcale im nie przeszkadza granie tych samych piosenek od ponad 30 lat. Wiem, wiem, obecna trasa ma na celu skupienie się na materiale aż do "Seventh Son of A Seventh Son", ale nie powiecie, że nie chcielibyście usłyszeć czegoś choćby z "Brave New World? Albo, skoro kapela już tak kurczowo trzyma się lat '80, większej ilości utworów z debiutu i "Killers".

Najbardziej bałem się czy Bruce da radę. I dał. Niczym Tobias Sammet był wszędzie i choć kontakt z gawiedzią był raczej szczątkowy (poza wspominkami z polskiego wesela), to jestem zadowolony ze spotkania z Dickinsonem. Grunt, że obyło się bez fałszowania (chociaż w "Phantom of The Opera" bywało różnie) i z uśmiechem (choć pewnie wymuszonym) na twarzy. Reszta towarzystwa, tutaj z naciskiem na Dave’a Murraya, nie pozostawała dłużna i również dawała z siebie wszystko. Pięćdziesięciosiedmioletni gitarzysta popisywał się umiejętnościami w… podrzucaniu gitarą na wszystkie strony. W pewnym momencie nie potrafiłem zliczyć, ile "flipów" zrobiło wiosło Murraya w czasie jednego utworu. Widać, że chłop po tylu latach na scenie może sobie pozwolić, dosłownie i w przenośni, na wszystko - nawet jeśli przez to opuści swoje partie.

Momentem kulminacyjnym całego koncertu okazał się być kochany przez fanów "Seventh Son of A Seventh Son". Przez moment zastanawiałem się, co to za zamaskowany klawiszowiec na scenie. Nigdy wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi. Zresztą, nie byłby to pierwszy raz, bo Jorna Ellerbrocka w Helloween też nie zauważam... Niestety, z racji na to, że 95% koncertu spędziłem na trybunie nie widziałem wszystkiego, co działo się na scenie. Co jakiś czas pojawiał się Eddie w różnych formach, a nawet diabeł z wywieszonym jęzorem na "The Number of The Beast" i inne mniej lub bardziej przyjazne kreatury. Janick wdał się w pojedynek na gitarę i szablę z trzymetrowym kawalerzystą, który odwzajemnił się mu potem gestem masturbacji… Jak widać, każdy ma swoje "jazdy". Może nie jestem w temacie, ale nadal, już kilkanaście godzin po koncercie, zastanawia mnie "lodowy" wystrój sceny i arktyczne video-intro do całego wydarzenia. Jeśli brakuje mi konkretnej wiedzy w tym temacie, proszę o jej wypunktowanie w komentarzach.

Na koniec konstatacja. Świeżo po koncercie legend heavy i thrash metalu w Poznaniu głowię się jak to jest możliwe, że w kraju liczącym 35 milionów mieszkańców, gdzie w każdym dużym mieście "metali nie brak", na koncert Slayer i Iron Maiden przychodzi niespełna 25 tysięcy ludzi? Metal w Polsce ma się aż tak źle? Ceny biletów były za drogie (oczywiście te poza promocją 99 zł), a może dojazd do Poznania i tułaczka przez niemal cały kraj zniechęciła metalheads?

Na powyższe pytania być może nie uzyskam odpowiedzi, ale z gigu na gig, odnoszę wrażenie, że zainteresowanie ciężkim graniem sukcesywnie spada. Wystarczy zweryfikować przedział wiekowy uczestników wydarzenia, aby zobaczyć, że tradycyjny metal niekoniecznie uwielbiany jest przez nastolatków. Młodzi znaleźli sobie inne obiekty westchnień. Czy to dobrze? Może. Ktoś w końcu starą gwardię musi zastąpić. Kto wie, jest szansa, że będzie to Trivium, Five Finger Death Punch i im podobni…

tekst: Grzegorz "Chain" Pindor

Ghost

Slayer

Iron Maiden

zdjęcia: Romana Makówka