Orange Warsaw Festival 2014 - 13-15.06.2014 - Warszawa
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. W 2008 roku w Warszawie na Placu Defilad w ramach Orange Warsaw Festival zobaczyć można było m.in. Wyclef Jeana i Kelly Rowland, którzy byli głównymi gwiazdami tego jednodniowego wydarzenia. W ubiegłym roku, już szósta edycja zgromadziła w ciągu dwóch dni na Stadionie Narodowym takie gwiazdy jak Beyonce, Fatboy Slim, The Offspring, Cypress Hill czy Basement Jaxx. Niewiele ponad rok później spotykamy się w tym samym miejscu na aż trzy dni imprezy. Czy organizator uniesie ciężar festiwalu, który gwiazdami line-upu spokojnie mógłby konkurować ze słynnym Open'erem?
Queens Of The Stone Age
Czy w ramach promocji swojego ostatniego albumu Queens Of The Stone Age odwiedzą któryś z polskich klubów? Mało prawdopodobne, ale to już drugi festiwalowy występ zespołu po zeszłorocznym gigu na Open'erze, który zobaczyłem i poza problemami z nagłośnieniem (o którym później) sprawił mi ogromną frajdę. W porównaniu z tamtym koncertem zabrakło trochę ekranów, na których wyświetlane były m.in. wizualizacje promujące "...Like Clockwork".
Lily Allen
Ostatnia płyta Lily obeszła mój odtwarzacz dookoła i chyba dobrze się stało, bo po bardzo sympatycznych pierwszych dwóch krążkach, zdaje się, że Brytyjce ktoś doradził, że nadal nic nie sprzedaje się tak dobrze jak seks i warto to wykorzystać. Jak dla mnie szkoda, bo ten wizerunek kompletnie nie pasuje mi do artystki. Również ubarwienie starych utworów elektroniką wydaje mi się być chybionym pomysłem.
Snoop Dogg
Choć fani hip hopu zapewne się ze mną nie zgodzą, twórczość Snoopa wg mnie zaczęła się i skończyła na, skądinąd genialnym, debiucie. Nie zmienia to jednak faktu, że koncertowo jest to niepodważalna legenda gatunku. U nas artysta wystąpił pod pseudonimem Snoop Lion - było z klasą i humorem.
The Wombats
Choć od wydanej trzy lata temu ostatniej (i zarazem kiepskiej) płyty The Wombats minęło już trochę czasu, fanów formacji nie brakuje. Niestety jest ich na tyle mało, że regularny koncert klubowy prawdopodobnie nie wypalił - dlatego bardzo fajnie, że fani indie rocka mogli ich zobaczyć właśnie na OWF-ie. Dlaczego na dużej scenie - to już pytanie na szersze rozważania...
Hurts
Zespół jednego hitu? Być może, jednak Hurts są w Polsce bardzo lubiani i zaproszenie ich przez organizatorów było jednym z kilku strzałów w dziesiątkę. Wizualnie jak zwykle bardzo oszczędnie, ale temu duetowi nie potrzeba wiele by poruszyć publiczność.
The Kooks
Sytuacja trochę podobna do The Wombats. Zdaje się, że moda (SIC!) na indie rock już przeminęła i choć brytyjska formacja jest przed wydaniem nowego krążka, nic nie wskazuje by mieli nim zawojować rynek. Kolejna zagadka dużej sceny.
Florence + The Machine
Porównują ją do Kate Bush, PJ Harvey czy Tori Amos - fe... choć trudno nie odmówić muzyce Florence uroku. Pomimo mojego neutralnego nastawienia do samej muzyki, jej show w którym można było uznać, że jest schizofreniczką uznającą siebie za leśnego elfa - zrobiło na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Trudno zresztą nie podziwiać Welch choćby za umiejętność powodowania potrzeby w ludziach noszenia wianków na głowie.
Bring Me The Horizon
Jeden z najbardziej nieprawdopodobnie rozwijających się zespołów na scenie muzycznej, który z najniższego sortu deathcore'u przeobraził się w metalcore'owy twór jednocześnie czerpiący garściami z sukcesów Linkin Park. Choć teksty Olivera to głównie poezja gimbazy, sama muzyka i klimat wytwarzany przez lidera tej formacji powinni mu pozazdrościć dużo większe gwiazdy. Zresztą, jak tak dalej pójdzie, Bring Me The Horizon może się wkrótce do nich zaliczać - jeszcze w tym roku zagrają na Wembley.
The 1975
Kolejna odsłona serialu: The ... na dużej scenie. Przeciętny indie rock, który narobił wielu osobom smaku ciekawymi EP-kami, które zostały zepsute przeciętnym longplayem. Koncert nie zachwycił, choć fani gatunku mieli kolejny powód do pogibania się pod sceną.
Kasabian
Przyznam bez bicia, że nowa płyta Kasabian kompletnie do mnie nie przemawia, jednak zespół koncertowo jak zwykle zachwyca. To jednocześnie bodaj najlepiej brzmiący koncert na OWF-ie na pechowej dużej scenie. Warto ich zobaczyć, zwłaszcza, że ich występ w klimacie niefestiwalowym w Polsce jest mało realny.
Limp Bizkit
Limp Bizkit można nie lubić za wiele rzeczy, ale nie doceniać ich umiejętności dawania fantastycznie energetycznych koncertów to naprawdę czysta głupota. W tym zespole po prostu wszystko zawsze działa jak należy: Fred potrafi rozmawiać z publiką dając jej fantastycznego kopa, a Wes tradycyjnie fascynuje swoją stylizacją. Limp Bizkit bez względu na upodobania muzyczne trzeba przynajmniej raz w życiu zobaczyć, by zrozumieć dlaczego tak wiele osób docenia ich robotę.
Outkast
Jedna z brzmieniowych katastrof OWF-u. Potężne echo dość mocno utrudniało cieszenie się z występu tego bardzo utytułowanego składu. Szkoda, bo setlista urywała głowę.
110 tysięcy osób - tyle udało się przyciągnąć na OWF organizatorom. Dużo to czy mało - trudno jednoznacznie stwierdzić. Pierwsze przeczytanie liczby robi wrażenie, choć z drugiej strony stadion często świecił pustkami. Wpływ na to miały bez wątpienia wysokie ceny biletów i skład festiwalu, który był nieco kontrowersyjny. Dla wielu dziennikarzy muzycznych, zwłaszcza tych lubujących się w różnych gatunkach, było to prawdopodobnie spełnienie marzeń. Pierwszy polski koncert absolutnie kultowej formacji Pixies, koncert QOTSA po wydaniu świetnego albumu, ściągnięcie typowo stadionowego Kings Of Leon co już sugerowało konkurowanie z Open'erem - to tylko kilka wydarzeń pierwszego dnia. Do tego wspomniane indie rockowe cudaki, koncert Kasabian w chwilę po wydaniu nowej płyty, kolejny koncert gigantów muzyki elektronicznej, czyli The Prodigy, z drugiej strony wschodząca gwiazda modern metalu - Bring Me The Horizon. Również fani hip hopu nie mogli chyba wyobrazić sobie lepszego zestawu: Jurassic 5, Snoop Dogg i OutKast to same perełki gatunku. Limp Bizkit zapewnił przednią zabawę, a całość zamknął David Guetta, który na szczęście nie zapomniał pendrive'a ze swoją muzą. Jeśli tylko jest się otwartym na tak różnorodne doznania muzyczne, można było mieć problem z wyborem tylko jednego koncertu, które częściowo nakładały się na siebie. OWF stał się wydarzeniem o znacznie szerszym spektrum niż Open'er, bezpardonowo mieszając gatunku, z czego ja byłem bardzo zadowolony. Pewnie jednak innego zdania mogły być osoby kupujące bilety. Np. chcący zobaczyć wspomniane trzy gwiazdy hip hopu, musieli wydać na tę przyjemność minimum 520 PLN, przy okazji godząc się a to na problemy akustyczne Stadionu Narodowego, a to występ swoich ulubieńców na małej scenie na błoniach obiektu. Problemy nie ominęły także organizatorów w temacie skali wydarzenia. Problemy z orientacją ochrony, często mylne informacje i incydent z przewróceniem się konstrukcji z ekranem przy małej scenie przed pierwszymi koncertami to z pewnością rzeczy, które mogą spędzać sen z powiek wielu osobom, które musiały włożyć ogromny wysiłek w to, by zrealizować event dla tak szerokiego grona odbiorców. Ci zapewne podzielą się na zagorzałych fanów i malkontentów i obie te grupy należy zrozumieć. Pozostaje także wierzyć, że kolejne edycje naprawią błędy bieżącej edycji (może koncert na Bemowie i mniejsza liczba lepiej stargetowanych gwiazd?).
Na koniec jeszcze jedna uwaga: nigdy w życiu nie będę używał karty kredytowej, bankomatowej czy jakiejkolwiek innej, firmy, która każe mi za wszystko w obrębie festiwalu płacić ich produktem, na miejscu wyrabiając sobie ich pre-paida. Tak jak nigdy nie interesowało mnie jakie logo widnieje na używanej przeze mnie karcie, tak teraz będę na to zwracał baczną uwagę. Nie tędy droga do sukcesu.
zdjęcia: Asia Kubicka
tekst: Marcin Kubicki