Amenra, Treha Sektori, Oathbreaker - 24.04.2014 - Warszawa

Relacje
Amenra, Treha Sektori, Oathbreaker - 24.04.2014 - Warszawa

W czwartkowy wieczór można było przekonać się, ilu wyznawców w naszym kraju ma Church of Ra. Proxima gościła tego dnia reprezentantów belgijskiej sceny hardcore/metal i gościa z Paryża.

Spodziewałem się, że zobaczę na miejscu wiele koszulek Neurosis, Isis czy Cult Of Luna. Rzucające się w oczy t-shirty Converge, a nawet Iron To Gold uświadomiły mi, że byłem w błędzie i spora liczba fanów hardcore'a dotarła do warszawskiego klubu. Liczba osób zgromadzonych na parkiecie Proximy również przekroczyła moje przewidywania. Szacuję, że zjawiło się ponad trzystu fanów, co - trzeba przyznać - było bardzo dobrym wynikiem, jak na taki zestaw. Równo dwa lata temu miałem okazję podziwiać Belgów z Rise And Fall i Oathbreaker wspomaganych przez The Secret i ten skład przyciągnął około stu osób mniej.

Niestety nie zdążyłem na występ Hessian. Żałuję podwójnie, gdyż jeszcze ich nie widziałem, a LP "Manegarmr" robi mi dobrze od chwili wydania w 2012 roku. Dark hardcore jaki lubię. Coś, co zadowoli fanów Rise And Fall czy Trap Them. Na dodatek ostateczny szlif tej płycie nadano w Sunlight Studio pod okiem mistrza Skogsberga. Tym razem więc, przedstawiciele belgijskiego miasta Gent mi umknęli. Swoją drogą w lutym miałem okazję gościć w Gent. Zadziwiający jest kontrast między atmosferą miasta a muzyką, jaką wykonują pochodzące stamtąd Rise And Fall, Oathbreaker czy The Black Heart Rebellion. Miasto o niesamowitej urodzie, niemalże bajkowe, a muzyka wymienionych wściekle agresywna, gwałtowna (Oathbreaker) i mroczna (The Black Heart Rebellion).

Oathbreaker. Nie do końca wszystko grało tego wieczoru. Nie ma nic do zarzucenia zespołowi. Przeciwnie, stanęli na wysokości zadania. Jednak o brzmieniu w Proximie można napisać książkę, a streszczenie zawierałoby jedno słowo - 'gówniane'. Pamiętam ich gig w Warszawie sprzed dwóch lat, brzmieli znakomicie. Można było doświadczyć autentycznego ciężaru gitar i selektywnego brzmienia. Wolne partie miażdżyły kości, szybkie zamieniały je w pył.

W Proximie zespół skupił się na wydanym dla Deathwish Inc. ubiegłorocznym albumie nagranym pod okiem mistrza Kurta Ballou "Eros/Anteros". Muzyka na nim zawarta jest gęsta, intensywna, często sięgająca do black metalu. Jest też bardzo klimatyczna, albowiem te wszystkie huraganowe ataki dzielą bardziej przestrzenne partie i dłuższe instrumentalne wycieczki. Do tego dochodzi rozdarty, histeryczny wokal Caro Tanghe. Ta skądinąd sympatyczna dziewczyna mogłaby zawstydzić niejednego blackowego krzykacza. Na scenie zamienia się w prawdziwe zwierzę. Długie, podkręcone włosy całkowicie zasłaniają jej twarz, gdy wykrzykuje kolejne linijki tekstu. Jej kontakt z publicznością jest minimalny, a raczej zerowy, co jedynie buduje niezwykły klimat występu. Muzyka mówi wszystko.

Tak jak wspomniałem, Oathbreaker radził sobie jak mógł z lipnym brzmieniem, spokojniejsze partie były słyszalne, ale bardziej gęste zlewały się w kakofonię. Nawet zagrany na koniec, pochodzący z debiutanckiego "Maelstorm", "Glimpse Of The Unseen", wyraźnie zainspirowany ostatnimi płytami Satyricon, nie do końca dobrze zabrzmiał. Riffy, które dwa lata temu wgniatały w ziemię z siłą porównywalną do tego, czego doświadczyłem na gigu Tryptikon na Brutal Assault, teraz były zupełnie pozbawione mocy. Zdaję sobie sprawę, że jeśli ktoś wcześniej Oathbreaker nie słyszał, mógł być zadowolony. Ja byłem tylko dlatego, że miałem możliwość zobaczyć ich kolejny raz i z pewnością będę w przyszłości korzystał z każdej nadarzającej się okazji.

Treha Sektori. Paryżanin zlitował się i grał tylko dwadzieścia minut. Pan z laptopem to niekoniecznie to, co chcę oglądać na żywo. Lubię taką muzykę, ale w zaciszu domowym, wieczorem/nocą. Na żywo wieje nudą i całości nie ratują wizualizacje. Treha Sektori to bardzo przyzwoity dark ambient. Jego wydawcą jest zresztą Cyclic Law, które po zamknięciu biznesu przez Cold Meat Industry przejęło część projektów (Arcana, Desiderii Marginis i inne). Niestety, na żywo ta muzyka nuży, choć daje też chwilę wytchnienia.

Amenra. Wielu przyszło tylko dla nich. Co można powiedzieć, nie zawiedli. Amenra to rzecz niespecjalnie oryginalna. Mix patentów Neurosis i wczesnego Cult Of Luna, tego, które jeszcze sięgało w stronę szwedzkiej sceny hardcorowej (Breach). Na żywo zdecydowanie dają radę. Połowę gigu wypełniły numery z ostatniego LP "Mass V" wydanego dla Neurot Rec. Uzupełniały je kawałki z wcześniejszych mszy. Było tak dobrze, że nie jestem teraz w stanie słuchać formacji z płyt. Po prostu brzmienie na albumach wydaje mi się teraz płaskie i pozbawione mocy, niczym nagrania z początku lat dziewięćdziesiątych, w porównaniu ze współczesnymi.

Sound okazał się nieco lepszy niż w przypadku Oathbreaker, dzięki czemu muzycy Amenra mogli konkretnie dołożyć do pieca i z tego korzystali. Ich rozlewające się, potwornie ciężkie riffy przytłaczały, każde uderzenie werbla było jak spadający na głowę młot. Słowo klucz to trans. Podczas ich kawałków można odpłynąć i ciężko uchwycić moment, kiedy traci się kontakt z rzeczywistością. Kontakt zespołu z publicznością jest zerowy, wokalista może dwa razy odwrócił się w stronę parkietu. Praktycznie cały występ stał tyłem do publiki, wyrzucając z siebie kolejne słowa. Myślę, że nie było na sali nikogo, kto pozostał obojętny na dźwięki lejące i sączące się ze sceny. Znakomity, hipnotyczny koncert, który trwał równo godzinę. Mimo że ludzie domagali się więcej i żądali bisu, Amenra już nie wróciła na deski. Do następnego razu.

Warto było zameldować się w czwartkowy wieczór w Warszawie, bo te zespoły to absolutna czołówka w tych klimatach. Co tu dużo mówić, belgijski wieczór uznaję za udany, czego nie było w stanie zepsuć nawet marne nagłośnienie.

Sebastian Urbańczyk