Hundredth - 24.02.2014 - Warszawa

Relacje
Hundredth - 24.02.2014 - Warszawa

Drugą wizytę w warszawskiej Hydrozagadce zaliczam do jak najbardziej udanych. Doborowe towarzystwo, fantastyczny zestaw zespołów reprezentujących nowoczesny hardcore i spełnione oczekiwania to pakiet, którego od dawna było mi trzeba.

Gig otworzyli Brytyjczycy z Polar. Cieszący się nie do końca zasłużoną estymą debiutanci z Wysp Brytyjskich okazali się być kopią swoich rodaków z While She Sleeps. Gdybym przed koncertem nie przypomniał sobie chociaż jednego ich singla, odniósłbym całkowite wrażenie, że na deskach Hydrozagadki grają cenieni przeze mnie przedstawiciele melodyjnego hc. W tym odczuciu nie jestem odosobniony, aczkolwiek zebranym to nie przeszkadzało w doskonałej zabawie. Nie przypominam sobie koncertu, na którym pierwszy band porwał taki tłum do stage dive’ów czy do sing-a-longów, więc mimo mojej ogólnej dezaprobaty dla Polar ich występ mimo wszystko zaliczam do udanych. Czy byli czarnym koniem tego zestawienia? Bardzo możliwe, ale do pierwszej ligi jeszcze daleko. Zobaczymy co pokażą za rok, albo dwa, kiedy wypuszczą swoje drugie pełnowymiarowe dzieło.

Gdybym zaliczał się do średniej wieku publiczności (tj. 17-18 lat) z pewnością czekałbym na występ Counterparts z wypiekami na twarzy. Grupa odwiedziła Polskę na jesieni ubiegłego roku, kiedy to otwierali występ potęgi metalcore’a August Burns Red. Brendan Murphy, frontman Counterparts, który wyraźnie był nie w sosie, nie omieszkał o tym przypomnieć, a po występie swojego zespołu, który nie ukrywał zaskoczenia reakcjami gawiedzi, zapowiedział chęć powrotu do Polski w lipcu. Trzymam kciuki za ich potencjalny występ, gdyż to, co zaprezentowali przeszło moje oczekiwania. Wymówki, wymówkami, ale ten zespół pokazał jak powinno się grać nowoczesny, mocno melodyjny hardcore. Brzmieniowo było niestety słabawo, ale kto znał (a znali prawie wszyscy) materiał Kanadyjczyków ten nie narzekał. Na scenie gościnnie pojawił się boczny wokalista Hundredth, który wspomógł Brendana czystymi wokalami, a tak właściwie, to wspomagaliśmy go wszyscy. Mikrofon bezustannie zmieniał właściciela. Jeden chłopak trochę za mocno wziął sobie do serca ten przywilej i wydzierał go każdemu z wokalistów. Nieważne czy znał tekst czy nie.

Przed koncertem Kanadyjczyków czułem się mocno zawiedziony setlistą. Brak "Stury Wings", mojego ulubionego "Pedestals" lub "(You Think You're) John Fucking Locke" specjalnie mnie nie cieszyły. Jednakże, już w czasie ich seta zapomniałem o bożym świecie, i jak zazwyczaj nie wskakuje do pogo, moshu i innych takich, tym razem poniosły mnie wszystkie kłębiące się we mnie emocje. Ale to jest właśnie hardcore.


Do ostatniej chwili nie wiadomo było, czy po Kanadyjczykach na scenie zameldują się superpopularni post-hardcore’owcy z Beings as An Ocean, czy cieszący się szerokim uznaniem chrześcijańscy hardcore’owcy z Hundredth. Dopiero po zapowiedzi ze strony Brendana wszystko stało się jasne. To, co zobaczyłem i usłyszałem na sali nie przekonało mnie jednak do Kalifornijczyków i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że hype wokół nich jest sztuczny jak i sama muzyka. W szeregach BAAO doszło do kilku zmian i niewątpliwie w przyszłości Michael McGough, znany wcześniej z The Elijah, okaże się być nieocenionym wsparciem. Teraz jest tylko dodatkiem do pozostałej czwórki.

Set gwiazdy wieczoru, od kilku lat jednego z moich ulubionych zespołów w tym gatunku, pozostawił wielki niedosyt. Choć grupa brzmieniowo i zaangażowaniem na scenie zdeklasowała wszystkie pozostałe kapele, z dziewięciu przygotowanych utworów zagrała jedynie pięć, po czym zakończyła swój występ. Co więcej, Luke Chadwick pożegnał się z nami - dosłownie na odpieprz - byle tylko zejść ze sceny. Tłum domagał się więcej - na parkiecie działy się niemałe cuda, ze skakaniem po ścianach włącznie (!) - było to przecież logiczne - to nie gig krajowych załóg hc, które grają przeciętnie po 20 minut, a gwiazdy zza oceanu. Panowie pojawili się na deskach Hydrozagadki aby zagrać zupełnie niepotrzebny, a w dodatku niekompletny cover "Hurt", a następnie "Desolate" i tym razem definitywnie zakończyli występ, pozostawiając dziwny niesmak, lekkie zażenowanie i apetyt na więcej. Dużo więcej. Nie wiem co zadecydowało o skróceniu koncertu, ale tak się po prostu nie robi.

Mam nadzieję, że to nie ostatnie takie wydarzenie organizowane przez ekipę Post-rock.pl. Chylę czoła za coraz ciekawsze bookingi i życzę w niedalekiej przyszłości przenosin do lepszej miejscówki.

Grzegorz "Chain" Pindor