Defeater, Caspian - 28.01.2014 - Warszawa

Relacje
Defeater, Caspian - 28.01.2014 - Warszawa

Biodro Dereka Archambaulta. Tak powinienem zatytułować relację z tej imprezy, jeśli weźmiemy pod uwagę dyskusję na FB po koncercie.

W ubiegłym roku Łukasz Piszczek, obrońca Borussii Dortmund zmagał się właściwie od początku sezonu z urazem biodra, które trzeba było operować. Wszystko było uzależnione od tego, kiedy Borussia odpadnie z Ligi Mistrzów. Finał grali z Bayernem. Trzeba przyznać, że Piszczek nie oszczędzał się na boisku, nie szukał wymówek, dotrwał do końca sezonu, po czym poszedł pod skalpel. Jest pewna analogia w związku z sytuacją wokalisty Defeatera. Biodro wymagające operacji, która odbędzie się po zakończeniu trasy Amerykanów.

Organizatorzy koncertu wcześniej opublikowali stosowną prośbę, by w czasie gigu nie wchodzić na scenę. To spowodowało ożywiona dyskusję, czy to jest punkowe podejście do tematu czy nie. W czasie występu Defeater miałem wrażenie, że najchętniej Derek schowałby się gdzieś za zestawem perkusyjnym. Moim zdaniem było jednak trochę przesady w związku z ta sytuacją. Z jednej strony rozumiem, trwoga o zdrowie, perspektywa odwołania pozostałych koncertów. Z drugiej jednak trochę dziwny był wyraz złości na twarzy frontmana Defeatera, kiedy jednak znalazł się śmiałek, który zignorował zakaz wbijania na scenę, jednocześnie zachowując pełen dystans w stosunku do Dereka. Słowem nie miał zamiaru wyrządzić mu krzywdy. Ochrona reagowała w takim wypadku niczym rosyjskie oddziały specjalne odbijające zakładników na Dubrowce. Ok, wbiłeś się raz, nie rób tego więcej, bo cię wyprowadzimy. Myślę, że to by wystarczyło.

To pierwszy temat pozamuzyczny, który przykuwał uwagę.

Drugi to brak Landscapes. Brytyjczycy byli anonsowani wcześniej, jednak ich van utknął gdzieś na autostradzie A2. W rezultacie nie pojawili się w Hydrozagadce i rozczarowali wielu ludzi, którzy właśnie dla nich wybrali się na ten gig. Trudno, taki mamy klimat. Pewna minister wyjaśniła już tę kwestię.

Trzeci temat jest okołomuzyczny. Dotyczył łączenia różnych gatunkowo bandów na jednym koncercie. Był to swoisty eksperyment o niejednoznacznym wyniku. Niektórzy, znudzeni post-rockową nutą, hardcorowcy przegadali cały występ Caspian. Byli zniesmaczeni post-rockowcy, którzy nie mogli znieść zachowania pod sceną na hardcorowym koncercie. Choć tak naprawdę daleko tu było do typowego hardcorowego gigu, gdyż część młodzieży zgromadzonej pod sceną bawiła się raczej jak na Woodstocku. Mi taki zestaw odpowiadał. Lubię oba gatunki, nawet jeśli Caspian do moich osobistych faworytów nie należy, to jednak nie można powiedzieć, że robi złą muzykę. Przeciwnie, jest to rzecz na poziomie.

Jeśli idzie o muzyczne sprawy, było dobrze. Nie był to może gig życia, ale uważam to koncertowe otwarcie roku za udane. Do Hydrozagadki dotarłem już po wejściu na scenę Caspian. Gdyby Landscapes wystąpił zgodnie z planem na pewno pojawiłbym się wcześniej. W ten sposób odpuściłem więc i Goodtime Boys.

Doceniam profesjonalizm Caspian. Jak wspomniałem, nie jest to dla mnie szczególny zespół, choć z łatwością potrafię sobie wyobrazić, że może nim być dla kogoś innego. Dla mnie to po prostu solidna porcja post-rocka, jaki lubię od czasu do czasu odpalić w stereo lub posłuchać na żywo. Coś pomiędzy hałasem, a ciszą w rockowym brzmieniu. Muzyka, która pozwala odetchnąć, dzięki swojej przestrzeni. Niosąca jakiś ładunek emocjonalny. Pozwalająca na chwile refleksji, pozwalająca odpłynąć myślami. Publiczność w Hydrozagadce podzieliła się - niektórzy zaczynali ziewać, inni byli autentycznie poruszeni. Ja byłem gdzieś pośrodku. Zainteresowany, nie znudzony, ale do końca mnie nie kupili. Tak czy inaczej, dobry występ o świetnym brzmieniu, co jest charakterystyczne dla tego klubu. Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś źle zabrzmiał w Hydrozagadce, a parę koncertów już tam zaliczyłem.

Wreszcie po chwili przerwy zainstalował się na scenie kwintet z Bostonu. Pod sceną nastąpiły drobne roszady, część publiczności zamieniła się miejscami. Derek wyglądał bardziej jak muzyk, dajmy na to, Dropkick Murphys niż hardcorowego bandu. Podejrzewam, ze na sali było niewielu szczęśliwców, którzy pamiętają koncert Amerykanów sprzed czterech lat, kiedy grali w naszym kraju z More Than Life. Widziałem sporo twarzy, które kojarzę z innych hardcorowych gigów, ale też sporo młodzieży. Defeater wywodzi się ze sceny hardcorowej, wypłynął jako reprezentant modern hardcore, czyli bardziej klimatycznego, emocjonalnego podejścia do tematu. Jednak od samego początku Amerykanie starali się wykraczać poza gatunkowe ramy. Gitary mają bardziej rockowy strój, konkretnej hardcorowej luty raczej próżno szukać na ich płytach. Są za to emocje i klimat. To ich charakteryzuje. Trasa promuje ostatni LP "Letters Home", który wielkiej rewolucji czy ewolucji w ich twórczości nie przynosi. Raczej cementuje to, co wypracowali wcześniej.

Wtorkowy wieczór, na zewnątrz mróz, idealna sceneria dla tego rodzaju muzyki. Brak Landscapes pozwolił im grać nieco dłużej. Materiał, który zaprezentowali był przekrojowy. Obok chwytliwego "Bastards", emocjonalnych "Rabbit Foot" czy "No Savior", które zbliża się do muzyki z "post" w nazwie, pochodzących z ostatniego albumu były też starsze kawałki. Nie mogło zabraknąć świetnych "Dear Father" czy "Empty Glass" z "Empty Days And Sleepless Nights". Amerykanie sięgnęli do epki "Lost Ground", jak również zagrali "Blessed Burden", który jest tym konkretnym strzałem, trochę brakuje takich numerów na późniejszych płytach. "The Red, White, and Blues" dostarczył dodatkowej energii ludziom pod sceną. Wisienką na torcie był pochodzący z debiutanckiego LP "Cowardice". Ładunek emocji nagromadzony w tym kawałku jest niesamowity, nie było chyba człowieka na sali, który by nie wykrzykiwał kolejnych linijek tekstu razem w Derekiem.

"There's no place for me.  A man of nowhere, a man of black heart from the dead end streets. Regret runs through me. I am no one, i am nothing, i am a man of defeat. What's left for me?"

Koniec końców, występ Amerykanów okazał się bardzo udany, było wszystko, co być powinno. Prawie. Ale o tym już wspominałem. Nie zabrakło też emocji i zaangażowania na scenie, a świetne kawałki zostały odegrane znakomicie. Pod sceną doszło może do kilku niepotrzebnych przepychanek, ale jak już mówiłem, niektórzy myśleli chyba, że są na Vaderze na Woodstocku. Warto było się zameldować tego wieczoru w Hydrozagadce, mimo absencji Landscapes i nawet jeśli Caspian nie jest wymarzonym supportem. Niedługo Hundredth, Being As An Ocean, Counterparts i Polar. Tego nie można przegapić.

Sebastian Urbańczyk