Death & Obscura - 14.11.2013 - Warszawa
Death bez Chucka jest jak Motorhead bez Lemmy'ego - mówili malkontenci. Całkiem nieźle wypełniona Progresja tego czwartkowego wieczoru dowiodła jednak, że nie wszyscy podzielają tę opinię.
Projekt, który pierwotnie funkcjonował jako Death To All, z powodu konfliktu z Sick Drummer Magazine, tj. ze sponsorem amerykańskiej części trasy, który ponoć zażądał sporej kwoty za dalsze używanie szyldu, dotarł do Europy już jako Death. Różnie można oceniać podobne inicjatywy, warto mieć jednak na uwadze, że świat muzyczny widział już niejedno, w tym także zespoły funkcjonujące bez pierwotnych założycieli i liderów, a nawet takie, w których nie gra już ani jeden muzyk z tzw. oryginalnego składu. Choć oczywiście Death bez Schuldinera formalnie nie jest zespołem i nowej płyty nie nagra, prezentowanie na żywo dorobku tej legendarnej formacji niekoniecznie należy oceniać jednoznacznie negatywnie. Można więc strzelić focha i zbojkotować tego typu przedsięwzięcie, albo - zwłaszcza w przypadku najmłodszej części widowni - nie zmarnować okazji, której wcześniej - z uwagi na metrykę - nigdy się nie otrzymało. Sam mam ambiwalentny stosunek do tego wydarzenia, nie ukrywam jednak, że ponowna możliwość usłyszenia kawałków Death na żywo, do tego dokładnie dwadzieścia lat od dnia, w którym zobaczyłem Amerykanów w wersji live po raz pierwszy, na Metalmanii, była warta grzechu.
Przed gwiazdą wieczoru zaprezentowały się szwajcarski DarkRise oraz Niemcy z Obscura. Do klubu dotarliśmy w momencie, kiedy to DarkRise rozpoczynał ostatni kawałek i trudno mi oprzeć się wrażeniu, że to typowy support na doczepkę, o którym wcześniej nikt nie słyszał i który na 99% zapłacił za możliwość uczestnictwa w tej trasie. Nie wiem, jak sytuacja wyglądała z Obscura (z ciekawostek, Steve DiGiorgio udzielał się gościnnie na solowej płycie gitarzysty Obscura Christiana Muenznera), w każdym razie Niemcy prezentują muzykę znacznie bliższą klimatowi wieczoru. Poza gigami festiwalowymi, nie miałem okazji widzieć tej kapeli w klubie, i muszę przyznać, że wypadła bardzo przyzwoicie. Szkoda, że część publiczności nie dała im szansy i, krótko mówiąc, olała ich występ (zasłyszane: "Kto teraz będzie grał?" "Jakaś Obscura, to Niemcy, więc będzie jak Rammstein"). Mimo to, zespół przyjęty został bardzo ciepło, a nieustannie uśmiechnięty Steffen Kummerer nie omieszkał rzucić ze sceny kilku komplementów. Zresztą, Niemcy aż promienieli optymizmem, a zarazem zupełnie nietypowym dla gatunku, anty-mrocznym wizerunkiem.
W obecnych szeregach Death występują muzycy, którzy razem spotkali się tylko na "Human". Gitarzysta Paul Masvidal i bębniarz Sean Reinert z Cynic, właśnie na tym albumie rozpoczęli i zakończyli swe epizody w Death, dłużej zagrzał miejsce w zespole jedynie Steve DiGiorgio, który załapał się jeszcze na "Individual Thought Patterns" i to on sprawiał na scenie wrażenie głównodowodzącego całym tym przedsięwzięciem. Między innymi zapowiadał kawałki i przemawiał do publiczności, a wyraźnie usztywniony Max Phelps nawet nie próbował spełniać, poza śpiewaniem, roli frontmana. Nie wiem, czy swoista niemrawość i sztywność na scenie to dla Phelpsa stan naturalny, czy też wynikły z tremy i chęci jak najlepszego wejścia w skórę Schuldinera, z całą świadomością, że przypadło mu w udziale z pewnością bardzo niewdzięczne i niełatwe zadanie. Na jego usprawiedliwienie nie można nie wspomnieć, że wyjątkowo drętwa była również publiczność, co być może nie zachęcało Amerykanów do większej wylewności.
Wokalnie Phelps poradził sobie dobrze, choć dysponuje całkowicie inną manierą niż Schuldiner, a poza tym znacznie częściej sięgał po growling. W otwierającym set "Flattening of Emotions" było to dość nienaturalne, później jednak spokojnie można było się do tego przyzwyczaić. Znacznie słabiej "młody" zaprezentował się jako gitarzysta. Oczywiście, większość solowych obowiązków wziął na siebie Masvidal, ale każdą z nielicznych solówek Phelps odegrał w bardzo uproszczonych wersjach. Inna sprawa, że akustyk wyraźnie więcej uwagi poświęcił odpowiedniemu nagłośnieniu instrumentu Masvidala. Zresztą, na skróty szli czasem i Reinert i Masvidal (niektóre solówki), a nawet sam DiGiorgio. Owszem, potężny basista robi wrażenie swymi bezprogowymi instrumentami firmy Thor Bass (model sześciostrunowy oraz pięciostrunowy, na który założył tylko trzy struny!), ale jego solo w trakcie "Cosmic Sea" nie było szczególnie imponujące, za to zaskakująco mało muzyczne i w gruncie rzeczy zupełnie niepotrzebne.
Zgodnie z zapowiedziami, można było usłyszeć kompozycje ze wszystkich studyjnych płyt Death, a po "Cosmic Sea" wyświetlono film honorujący Chucka Schuldinera. Z kolei podczas Spirit Crusher na scenie pojawili się muzycy Obscura. Steffen Kummerer zastąpił Masvidala, luzując przed mikrofonem Phelpsa, a pałeczki Reinerta przejął Hannes Grossmann. Muszę przyznać, że ten melanż wyszedł całkiem interesująco. Kummerer wokalnie ma zdecydowanie bliżej do Schuldinera, a niewątpliwie utalentowany Grossmann zagrał znacznie ciekawiej i bardziej żywiołowo niż stawiający na proste rozwiązania Reinert. Ciekawe, jak zabrzmiałoby to w pełnym secie z Kummererem na wokalu i Muenznerem w roli gitarzysty solowego?
Ogólnie rzecz ujmując, był to bardzo sympatyczny wieczór, bo muzyki Death nigdy za wiele, jednak ten, kto oczekiwał niezwykłej magii, związanej z kultowym statusem formacji, oraz kosmicznych fajerwerków technicznych w wykonaniu Amerykanów, ten miał prawo czuć się nieco rozczarowany. To był raczej solidny niż wybitny gig, ale tak czy owak warto było się na niego wybrać.
Setlista:
Flattening of Emotions
Leprosy / Left To Die
Suicide Machine
In Human Form
Spiritual Healing / Within the Mind
Cosmic Sea
Zombie Ritual / Baptized In Blood
Crystal Mountain
Spirit Crusher
Together As One
Lack of Comprehension
Pull the Plug
Tekst: Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka