Blindead & Tides From Nebula - 12.10.2013 - Olsztyn
Kilka dni temu, w sobotni wieczór, na deskach olsztyńskiego Nowego Andergrantu wystąpiły dwa zaprzyjaźnione zespoły - Blindead oraz Tides From Nebula.
Ciekawszego połączenia muzycznego tej jesieni w Olsztynie znaleźć nie sposób. Był to bowiem jedyny tegoroczny koncert z udziałem Blindead oraz Tides From Nebula. Klub Nowy Andergrant niedawno wzbogacony został o nowe nagłośnienie oraz wytłumienie sali koncertowej. Ma to ogromny wpływ na akustykę podczas koncertów, która tamtego wieczoru wypadła bez zarzutów. Nie było mowy o tym, że nie słychać stopy, czy brzmienie gitar nie było selektywne.
Trwającą sześć godzin imprezę otworzył Moose The Tramp. Zespół łączy brzmienia grunge'u, alternatywy oraz folku. Ich zaletą są śpiewne kompozycje z nośnymi gitarowymi riffami, w związku z tym, szczerze polecam odsłuch ich EPki. Zagrali kilka utworów, z których najbardziej w pamięci zapadł mi "Mos Eisley". Półgodzinny występ "Łosiów" zaostrzył mój apetyt na koncert z pełnym setem, na który czekam z niecierpliwością.
Kilkanaście minut później, na deskach zameldował się Blindead. Gdy na scenie zauważyłem Mateusza Śmierzchalskiego z gitarą akustyczną, oczywisty był dla mnie utwór, który wykonają na wstępie. Tak dla formalności: "a3". Za sprawą doboru kompozycji, set był różnorodny, bowiem zagrali materiał przekrojowo z różnych płyt, jednak dominowały te z "Affliction XXIX II MXMVI" oraz "Absence". Po kilkudziesięciu minutach, na niektórych twarzach widać było znużenie. Mnie to nie dotyczyło, Blindead zaskoczył niezwykle pozytywnie. Nie dość, że "Absence" jest po prostu kapitalny, to ów materiał na żywo brzmi jeszcze lepiej, niż na krążku, zatem nie było mowy o jakiejkolwiek nudzie. Dodatkową atrakcją występu były wyświetlane animacje i wizualizacje, które są stałym elementem ich koncertów.
Tides From Nebula zagrali po prostu wyśmienicie. Było dużo dymu, wdzierającego się między publiczność, nie zabrakło oświetlenia, które wspaniale współgra z ich występami oraz charakterem utworów. Jak rozpoczynać, to konkretnie, grając "Laughter of Gods", przeplatając dalej utwory z debiutu wraz z nowościami, które zdominowały koncert. Akcentem z "Earthshine" był m.in. największy utwór grupy, mocarny "The Fall of Leviathan" oraz "These Days, Glory Days". Jak TFN prezentuje się na scenie, nie muszę mówić. Energia, energia i jeszcze raz energia. Nie zabrakło rytualnego wznoszenia basu przez Przemka Węgłowskiego, który jako jego wizytówka został utrwalony na najnowszej koszulce trasy "Eternal Movement". Na zakończenie - bis z dwoma utworami, najdłuższym na nowej płycie "Up From Eden" oraz tytanem, "Tragedy of Joseph Merrick", podczas którego gitarzysta, Maciej Karbowski, grając końcowe frazy, wskoczył między publiczność. Przyznać muszę, że czekałem na ten moment, bowiem to jego typowe zachowanie.
Po imprezie, wśród fanów panowały rozbieżne opinie. Tides From Nebula wystąpili na zakończenie, oprawa ich koncertu była bardziej efektowna. Ze względu na to, według niektórych, gwiazdą wieczoru byli właśnie oni. Ja natomiast nie miałem faworyta mimo, że brzmienie TFN jest bliższe mojemu sercu.
Wojciech Margula