Amon Amarth - 11.06.2013 - Kraków

Relacje
Amon Amarth - 11.06.2013 - Kraków

Szwedzi średnio mają się czym pochwalić. Poza Sabatonem, ale o nich nie dam już rady pisać, bo jeszcze dwa zdania i trafię do Tworek. Więc pomijając Sabaton: mieli ABBĘ. ABBA nagrała osiem albumów a i tak jest znana tylko z kawałka do filmu. Nieco później było Roxette, którzy zasłynęli serią klawiszowych pieśni o motoryzacji. Wcześniej był Europe z czymś na wokalu, w czym kochały się i laski i faceci, bo do tej pory nikt nie wie jakiej to było płci. I jeszcze Rednex, prekursorzy folk-metalu.

No i Yngwie Malmsteen wielki fan Paganiniego, ale do niego akurat nie można się przyczepić, bo to kaleka - ma po dziesięć palców w obu rękach i jedyne do czego się nadaje to granie na gitarze. Pomaga sobie zębami, nosem, plecami, małym palcem lewej nogi itd. przez co utwory ciągną się w nieskończoność. (no i jeszcze Therion, Meshuggah, Pain Of Salvation, Shining, Candlemass, Entombed, Cult Of Luna, Tiamat, Opeth, Katatonia… - przyp. red. prow.)

Niestety nikt z nich nie używał czapki z rogami ani nie pływał łodzią po scenie (może z obawy przed lecącymi wiórami), nikt też nie miał brody i nie darł ryja growlem. Więc ogólnie jest słabo. Poza jednym wyjątkiem. Johan Hegg: wiking awangardowy, bo bez czapki z rogami, za to brodaty, kudłaty, tudzież ryżawy i z piwną oponką.

Jak powszechnie wiadomo, wokaliści używający growlu dzielą się na dwie grupy. Folk i Viking metale śpiewają tekst od przodu, a zespoły black metalowe growlują od tyłu. Nasz drogi Wiking używa na szczęście tej pierwszej formy, więc idzie go zrozumieć i pozachwycać się tekstem. Nie zapominajmy też o brodzie, broda to podstawa. Im dłuższa tym lepsza i bardziej barbarzyńska. Najlepiej żeby porosła także nogi i plecy (u niego porasta), a jak pije z rogu (bo jednak róg ma) to mu się pięknie po niej leje. W zasadzie brakuje mi tylko rogatego kozła, stąpającego w ogniu z gitarą w kształcie topora i byłabym najszczęśliwszym fotografem na świecie.

Amon Amarth pomimo totalnego zalania Krakowa jednak nie przypłyną jak na wikingów przystało łodzią wiosłową. Wiosłowali jednak równo od pierwszego numeru. Najpierw "War Of The Gods", w którym nieustannie bawi mnie fragment o tym jak Odyn namaścił głowę Mímir'a ziołami, co zabezpieczyło ją przed gniciem (ciekawe czy mógłby wymyślić jakieś fajne namaszczanie redukujące cellulit?). Potem było parę słów o żeglowaniu - "The Pursuit Of Vikings" i o Surturze "Destroyer of the Universe". I poszłam sobie z fosy.

Jako że poprzedniego dnia odebrałam od Majstra dokładną instrukcję dotyczącą kolejności tańców towarzyskich: "Jutro masz szanse z nami w lewo pobiegać", to się dostosowałam biegając w lewo i drąc ryja wniebogłosy. Było o wilkach "Live for the Kill", znowu o pływaniu "Varyags of Miklagaard" i znowu o wilkach (a właściwie wilkołakach) "Where Silent Gods Stand Guard" (Jem ich pływające oczy i spijam ich krew aby stali się mymi niewolnikami...). Ogólnie miła rodzinna impreza z piwkiem i potańcówką.

Potem była piosenka o tym jak zalało mi piwnicę ("Asator") zaczynająca się od słów : "Thunder rolls across the plains, Thor rides in pouring rain." Miło że o mnie pomyśleli, bo przez calutki dzień walczyłam z wodą, która wdarła mi się do klatki schodowej. Oczywiście nie zabrakło klasycznej pościelówy "Cry of the Black Birds", bo ileż można biegać w lewo... I znowu o pływaniu "Runes To My Memory", tym razem w kontekście dokładnej instrukcji pochówku głównego bohatera. Oczywiście nie zabrakło klasycznego Zmierzchu Bogogrzmotów i Strażników Asgaard'u. Setlista wyglądała jak na załączonym obrazku.

Generalnie jak się chce to można być zajebistym zespołem i grać zajebiste koncerty. Nawet jeśli jest się ze Szwecji, a nie jest się Sabatonem.
Niestety jak do tej pory nikt nie przeprosił za Europe i Rednex. Ale to zupełnie inna historia.

zdjęcia i tekst: Romana Makówka