Impact Fest 2013 (Rammstein, Korn, Slayer, Newsted, Paramore...) - 4-5.06.2013 - Warszawa
Krótko po zakończeniu pechowych Ursynaliów, w Warszawie odbyła się impreza, która, miejmy nadzieję, wpisuje się na stałe do kalendarza stołecznych wydarzeń. Przywieźliśmy wam z niej ponad 340 zdjęć. Zapraszamy do relacji z Impact Festu!
Przeskok organizacyjny między tymi wydarzeniami był gigantyczny. Obsługa, informacja, oznaczenia, timingi - wszystko działało jak w zegarku, a fani przemieszczali się między dwiema idealnie rozmieszczonymi scenami w szybkim tempie. W szybkim, bo koniec jednego koncertu, praktycznie oznaczał początek kolejnego. A było w czym wybierać. Fakt umieszczenia na małej scenie takich gwiazd jak Korn czy Stereophonics - mówi sam za siebie...
Mastodon po facebookowej wpadce nieznajomości nazwy stolicy, w której przebywał, rehabilitował się występem Brenta w koszulce z polskim orzełkiem. Niestety panowie musieli już po 20 minutach zejść ze sceny w związku z wielką ulewą, jaka zebrała się nad Bemowem. Grupa już nie wróciła by dokończyć set, więc miejmy nadzieję, że po premierze nowego albumu, zobaczymy ich w klubowych warunkach. Lider Ghosta, Papa Emeritus II, który występował krótko później, żartobliwie powiedział nawet, że ktoś na górze nie chciał by zagrali tego dnia. Nic dziwnego, przy takim "bluźnierczym" repertuarze i piekielnie dobrym wykonaniu szatańskiego zamysłu. Do formy wrócił Behemoth, który krótko po chorobie Nergala nie robił za dobrego wrażenia. Tym razem występ wypadł świetnie, pomimo absencji Inferno, którego zastąpił Krimh, kojarzony przez wielu z ekipy Decapitated. Kto natomiast trzy lata temu nie zobaczył AC/DC w tym samym miejscu, miał okazję nadrobić to oglądając energetyczny występ Airbourne, którego inspiracje nie są żadną tajemnicą. Slayer (kurcze) zagrał swój pierwszy koncert od czasu śmierci Jeffa Hannemana i powrotu perkusisty Paula Bostapha. Z encyklopedycznego punktu widzenia godne odnotowania wydarzenie, jak również, ponownie jak w przypadku Mastodona, ciekawy akcent odzieżowy. Gary Holt w Warszawie wystąpił bowiem w koszulce wprost opisującej jego stosunek do Kościoła Baptystów z Westboro, który namawiał do pikietowania na pogrzebie Hannemana. Gdy tylko skończyli siać zniszczenie, niezmiennie duża grupa fanów Korna, dodatkowo wyposażona w sporych rozmiarów polską flagę, kibicowała swoim idolom, którzy ostatnio przeszli poważną zmianę w składzie, przywracając na pełen etat Heada. Zapominalskim przypomnę, że ten na jakiś czas zagubił się odnajdując Jezusa, co wielu wielbicieli formacji zmusiło do zakupu ówcześnie koszulki z dwuznacznym napisem "KORN GAVE HEAD TO GOD." Klasyczny set miał bardzo niewiele wspólnego z zeszłorocznym, w ramach którego grupa promowała swój dubstepowy krążek. Po nich, pierwszego dnia została już tylko niemiecka maszyna. Wbrew moim obawom, festiwalowa opcja Rammsteina nie była jakąś nędznie okrojoną wersją halowego występu. Wręcz przeciwnie. Było jak zwykle dużo ognia, wybuchów i, zapewne ku uciesze rodziców, którzy zabrali swoje pociechy na występ Niemców - także nasienia. Rammsteina chociaż raz w życiu trzeba zobaczyć, a ta okazja na pewno nie była gorsza niż te z przeszłości.
Drugi, lżejszy dzień, to m.in. występ IAMXa, który w Polsce cieszy się niesłabnącą popularnością, wyrażoną już kiedyś wydaniem koncertówki z Warszawy. Trzeba przyznać, że trochę dziwnie słuchało się go w świetle dnia i na otwartym terenie, ale taki już urok tego typu imprez. Jednym z największych pozytywnych zaskoczeń był występ Jasona Newsteda. Facet, który przez lata występował na największych stadionach świata, bez problemu odnalazł się na małej scenie, występując przed garstką fanów i nieco większą grupką przypadkowych gapiów - łapiąc niesamowity kontakt z publicznością, tryskając humorem, optymizmem i energią, którą chciał zarazić jak najwięcej osób. Następna w kolejce była Mandaryna. Paramore to bodaj najbardziej znośna formacja power popowa (po ostatnim albumie) na rynku i spora grupa ich fanów bawiła się wyśmienicie. Zabawnie jednak wyglądał widok skaczących zwolenników tria kontrastujący z tupiącymi ze zniecierpliwienia Echelonami oczekującymi występu Pięknego i spółki. Zanim jednak koncert miłośnika naszych pierogów, na małą scenę wkroczyło jeszcze Stereophonics, które pokaźnym setem zaspokoiło chyba wszystkich zgromadzonych. Wisienką na torcie Impact Festu miało być Thirty Seconds To Mars. Cierpiący na syndrom Beyonce i Lany Del Rey (patrz: zdjęcia ze snajperskiej odległości), Jared Leto, punktualnie dał znak do rozpoczęcia show na tle dużego ekranu wyświetlającego miliony dolarów wydane na wizualną stronę projektu. Cóż, osobiście nie miałbym nic przeciwko jakby polecieli w kosmos razem ze swoim singlem z nowej płyty, ale są gusta i gimnazjaliści, więc nie można nikogo dyskryminować.
Wróćmy jeszcze raz na początek: świetna organizacja i do tego rewelacyjne koncerty. Szkoda słabej frekwencji, na którą zapewne złożyło się kilka czynników. Pierwszym z nich było zabookowanie artystów w środku tygodnia. Drugim kapryśność czerwca. Trzecim wybór artystów, którzy pomimo najwyższego statusu nie byli w stanie pociągnąć tak sprzedaży jak Red Hot Chili Peppers w zeszłym roku (jeden i drugi headliner występowali już w Polsce i pomimo zadowalających ich target występów, są w moim odczuciu mimo wszystko grupami halowymi). Czwartym - konkurencja w tym roku raczej większości imprez obniży ilość uczestników. Na koniec - podział dni był korzystny... dla fanów, ale raczej nie dla organizatorów. Widać to było np. po koncercie Newsteda, na którego zobaczenie drugiego dnia było niewielu chętnych, a jestem prawie pewien, że gdyby występował pierwszego, zgromadziłby tłum nawet pod większą sceną. Musiało się to więc niestety odbić na sprzedaży karnetów, które prawdopodobnie cieszyłyby się większym zainteresowaniem przy lepszym wymieszaniu line-upu. Pozostaje mieć nadzieję, że to nie odstraszy LiveNation i w przyszłym roku ponownie zobaczymy wspaniałe gwiazdy i fantastycznych pretendentów, trybuna zostanie zlikwidowana, Golden Circle przywrócone, niepełnosprawni dostaną platformę z prawdziwego zdarzenia, a na świecie zapanuje pokój.
UPDATE 08/06/2013: Jako że widzę, że w komentarzach pojawiło się sporo fanów Marsów, specjalnie dla nich publikuję dodatkowo zdjęcie kolejki w której stali po autografy swoich idoli :)
{M4_image 0}
tekst: Marcin Kubicki
zdjęcia: Asia Kubicka
Ghost
Behemoth
Airbourne
Slayer
Korn
Rammstein
IAMX
Newsted
Paramore
Stereophonics
Thirty Seconds To Mars