The XX - 14.05.2013 - Warszawa

Relacje
The XX - 14.05.2013 - Warszawa

Brytyjski zespół indie rockowy The XX cieszy się w Polsce coraz większą popularnością. Pomimo dość intymnej natury muzyki tria, to wystąpiło bez kompromisów w warszawskiej hali Torwaru po dziewięciu dniach przerwy w swojej trasie koncertowej.

zdjęcia: Asia Kubicka

setlista:
Try
Heart Skipped a Beat
Crystalised
Reunion
Far Nearer
Sunset
Missing
Fiction
Reconsider
Night Time
Swept Away
Shelter
VCR
Islands
Chained
Infinity
Intro
Angels

Koncert The XX w wielu mediach reklamowany był jako wydarzenie muzyczne sezonu. Czy tak było? To zależy od oczekiwań i preferencji muzycznych. Dla mnie to był po prostu bardzo udany wieczór.

Przed koncertem zastanawiałem się, czy Torwar odpowiednie miejsce na taki event. Czy taki zespół jest w stanie zapewnić odpowiednią frekwencję? Czy ich twórczość sprawdzi się na takiej arenie? Dali co prawda radę na Openerze, ale wciąż miałem wrażenie, że mniejsza przestrzeń byłaby lepsza. Publika okazała się zróżnicowana, byli gimnazjaliści, licealiści, studenci i osoby w moim wieku. Przeważała płeć piękna, zdecydowanie. Panowie byli w mniejszości. Odpuszczamy support Mount Kimbie i meldujemy się na sali, gdy o 21:30 zabrzmiały pierwsze dźwięki "Try".

Wielka przestrzeń Torwaru, niesamowity pisk fanek kontra skromna, introwertyczna twórczość The XX. Przyznam, że nie obyło się bez zgrzytu. Nagłośnienie wokali na początku sprawiało, że ciężko było zrozumieć, co śpiewają Romi i Oliver. Coś w tym obrazie nie grało. Od razu pomyślałem, że byłoby lepiej, gdyby Anglicy grali - dajmy na to - w Palladium. Trwało to chwilę i sam nie wiem, w którym momencie nagle wszystkie klocki wskoczyły na swoje miejsce i z każdą minutą narastało we mnie odczucie, że uczestniczę w czymś wyjątkowym. Wszystko zaczęło się zgadzać, ogarnięto wokale, instrumenty brzmiały wyśmienicie, całości obrazu dopełniały znakomite efekty, głównie laserowe.

Przyznam, ze dla mnie bohaterem wieczoru nie była dwójka usytuowana na froncie, czyli Romi i Oliver, a człowiek znajdujący się za ich plecami - Jamie. Na podeście zgromadził pełen arsenał elektroniki. Cieszyłem się, że nie będę oglądał faceta z laptopem. Większość dźwięków, łącznie z bitami muzyk generował ręcznie. Dodatkowo do dyspozycji miał instrumenty perkusyjne. Biegał od jednego sprzętu do drugiego, przemierzał podest wszerz i wzdłuż wydobywając przeróżne brzmienia ze swoich instrumentów. Sprawił, że skromna w swoim charakterze muzyka The XX stała się niezwykle bogata, czasem zmieniał aranże poszczególnych fragmentów, a miejscami miało się wrażenie, że nagle znaleźliśmy się raczej na gigu Faithless niż The XX.

Jamie ze swoją elektroniką stanowił znakomite uzupełnienie tego, co robiła dwójka frontmanów. Ci z kolei ograniczyli konferansjerkę do minimum, co koresponduje z ich twórczością. Skromne "dziękuję" rzucone przez Olivera, a później Romi wzbudziło niesamowitą wrzawę i piski, a u mnie rozbawienie, wywołane właśnie reakcją publiki. The XX ma na koncie dwie niedługie płyty, dlatego gig trwał równo godzinę, z bisem godzinę i dziesięć minut. Warszawska publiczność dostała dosłownie wszystko, czego mogła oczekiwać, jeśli idzie o repertuar: "Crystalised" i "Reunion", "Sunset" , "Missing", "Fiction", "Shelter", "Chained" czy "Infinity" a także "Intro" i "Angels" zagrane już w ramach bisu. Słowem pełna satysfakcja, nie było mowy o uczuciu niedosytu.

Jak wspomniałem na wstępie, warto było się wybrać w ten wtorkowy wieczór na warszawski Torwar. The XX udało się połączyć kameralny, introwertyczny, melancholijny charakter muzyki z dobrym widowiskiem, które nie rozpraszało klimatu, a wręcz pomagało go budować. Dobrze, że Alter Art udało się to wszystko zorganizować. A skoro mowa o klimatycznych widowiskach, w czerwcu zagości w Warszawie Neurosis. Kolejna rzecz, której lepiej nie przegapić.

Sebastian Urbańczyk