Juwenalia UEK - 14.05.2013 - Kraków
Zeszłoroczny sukces Juwenaliów krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego nie pozostawił mi innego wyboru, jak wybrać się do byłej stolicy kraju, aby sprawdzić, czy hype, który (według mnie słusznie) narósł wokół tej imprezy odzwierciedla stan faktyczny.
Na miejscu pojawiliśmy się na styk, kiedy akurat na scenie zameldowała się ekipa Vavamuffin. Numer jeden w katalogu Karrot Kommando w trakcie tego festiwalu promował swój najnowszy album zatytułowany "Solresol". Na niekorzyść zespołu, który sukcesywnie powiększa swój fanpage, umacniając przy tym swoją pozycję na krajowej scenie, zadziałała wczesna pora i - jak na moje oko, biorąc pod uwagę zeszłoroczny event - słaba frekwencja. Stołeczny kolektyw ma jednak to do siebie, że niezależnie od tego czy pada, czy żar leje się z nieba, gra swoje przeważnie dość energiczne miejskie dźwięki w sposób, którego pozazdrościć mogą nawet rockowe składy. Zresztą, jeśli gig zaczyna się od materiału (m.in. VavaTo) z po dziś dzień doskonałego debiutu, to odbiór koncertu musi być pozytywny, nawet jeśli brzmieniowo jest nie do końca dobrze (za dużo basu). Niestety, jestem na bakier z twórczością warszawskich muzyków i mc’s, więc materiał po "Inadubisu", może za wyjątkiem paru singli, jest dla mnie równie nowy, co tegoroczny album. Prawdopodobnie swoje braki nadrobię w niedalekiej przyszłości, bo panowie mają naprawdę "nosa" do tego jak pisać łatwo zapamiętywane utwory, mające jednak interesujący przekaz.
Drugą gwiazdą wieczoru był osławiony Kamp. Trio, które koncertuje zarówno na prestiżowym SXSW w Stanach jak i w ramach, przeważnie wyprzedanych, koncertów klubowych (swoich i w roli supportu) w tym roku, chyba dość eksperymentalnie, melduje się na większości juwenaliowych imprez w Polsce. Choć z tą większością może przesadzam, ale przynajmniej tam, gdzie moja noga postanie, tam i Kamp, więc narzekać na to zamiaru nie mam. Panowie zabrzmieli potężnie, i mimo, iż nie jest to muzyka, która jakoś specjalnie porywa na żywo tłumy, zgromadzona pod sceną publiczność (zarówno polska jak i zagraniczna) bawiła się, ku mojemu zaskoczeniu, przednio. Mam nadzieję, że w Katowicach, będzie podobnie, bo o Kampie - nieważne czy za sprawą debiutanckiej płyty, czy rekomendacji znajomych - prawdopodobnie słyszał już każdy. Jeśli nie, niech nadrabia zaległości, bo do hitów w postaci "Melt", "Heats" czy mojego faworyta "Kairo" nie można czynić nic innego jak tylko tańczyć, na całe szczęście bez piwa, co jest niewątpliwą zaletą i normą na wszystkich imprezach masowych (nareszcie).
Brytyjczycy z Hadouken, podobnie jak Modestep rok wcześniej, jak na gwiazdę wieczoru przystało - spóźnili się. Co więcej, tak jak brytyjska gwiazda dubstepu i pochodnych, swój set nieco okroili, więc, na moje oko i ucho, dwudziestu kawałków nie zagrali, co pozostawiło wśród pełnego entuzjazmu i ochoty na skakanie tłumu konkretny niedosyt.
To, że formacje takie jak The Qemists, nieistniejące już Pendulum, Modestep lub Engine-Earz dają radę na żywo, to zasługa perfekcyjnego blendu muzyki rockowej z elektroniczną. Nieważne czy to dubstep, drum’n’bass, rave i electro, taka muzyka sprawdza się na żywo, a kto twierdzi inaczej, ten niech raz - w klubie lub na festiwalu - sprawdzi z jakim impetem i mocą grają te kapele. W przypadku powyższych jak i samego Hadouken można mieć jednak wątpliwości, czy aby wszystko jest rzeczywiście żywe - tutaj mam na myśli same bębny. Nawet jeśli jednak jakiś loop lub sampel był głośniej trudno, ważne, że ta niestety dość statyczna na scenie grupa narobiła wielkiego zamieszania. Liczba ścian śmierci w czasie koncertu Brytyjczyków przerosła, te które widuje na metalcore’owych koncertach, ale to w końcu Juwenalia, a poza tym studenci - jak i w ogóle Polacy - ściany kochają. Rzadko sam wbijam się w taki młyn, ale w czasie setu Hadouken praktycznie cały czas szalałem. Nie pamiętam tegorocznego gigu, na którym w porównywalnym stopniu dałbym upust swoim emocjom. Zresztą, ciężko było tego nie robić, skoro wszyscy dookoła robili dokładnie to samo.
Panowie skupili się na prezentacji materiału ze swojego nowego albumu "Every Weekend", więc dane nam było usłyszeć jak i skakać do "Levitate", znanego z remixu Gemini "Oxygen", mocarnego "Parasite" czy singla "Bad Signal". Ze staroci same single i nie ukrywam, w większości moje ulubione utwory, z naciskiem na fenomenalny i sprawdzający się na imprezach w klubach "Mic Check" czy przerabiany na metal "Bombshock". Prawdę mówiąc, wszystko co zagrali zrobiło przysłowiową robotę, ale tak jak wspomniałem, gig był za krótki. Szkoda. Liczę na to, że w niedalekiej przyszłości ktoś zabukuje ich na kilka koncertów klubowych. Jak do tej pory nie było okazji. Czas nadrobić braki.
Grzegorz "Chain" Pindor