Swans - 16.03.2013 - Warszawa

Relacje
Swans - 16.03.2013 - Warszawa

Musiało minąć ponad 30 lat od momentu rozpoczęcia działalności muzycznej przez Michaela Girę, bym w końcu mógł zobaczyć go w jego najsłynniejszym projekcie na żywo. A że moimi ulubionymi albumami "łabędzi" są bardzo skrajne "White Light From The Mouth Of Infinity" i "The Seer", nie wspominając o uwielbieniu do koncertowego "Swans Are Dead" - byłem nieomal pewien, że tego wieczoru ze Stodoły wyjdę powalony na kolana. Tak się jednak nie stało.

Zacznijmy jednak od tego, że zgodnie z tym co mówiły mi osoby, które miały do czynienia z koncertami formacji wcześniej - zostałem zaskoczony. Brak fosy i publiczność ustawiona pod samą sceną. Rzut okiem na nią i już wiem, że wbrew temu co się mówi, że jest to muzyka dla wąskiego grona słuchaczy, na pewno nie należą oni do jednej grupy wiekowej czy subkultury. I tak mieliśmy (w kolejności losowej) wymalowane gothki po odrobinie bimberku, potężnego mężczyznę w koszulce Cavalera Conspiracy, trochę studentów chemii ze stypendium, młodocianego blond Jezusa trzepoczącego rzęsami w transie przez cały koncert, nieco pań po 50-tce i parę rodzin z dziećmi. Słowem: równie dobrze mogło tu dzisiaj grać Guns N' Roses. Poza miłością bądź fascynacją Swans, łączyło tych ludzi jeszcze jedno - jakaś 1/3 z nich gdy Michael Gira zaczął swoje czary - zatykała uszy by choć trochę złagodzić ból wywołany potężnym brzmieniem zespołu.

Początek nie wskazywał na to, że już od jutra większość uczestników koncertu tłumnie będzie zapisywać się na wizyty laryngologiczne. Pełne, stałe światło, mistrz ceremonii ustawiający niespiesznie w odpowiedniej kolejności butelki z wodą i piwem, spokojne oczekiwanie reszty członków zespołu przypominające dosłownie wpatrywanie się wiernych w księdza przygotowującego się do odprawiania mszy. Po kilku minutach stania jak słupy soli - po prostu zaczęli grać. Po krótkiej rozgrzewce w pierwszej części "To Be Kind", uderzyli z taką mocą, że pewnie co drugi fan deathowych klimatów podziękowałby i wyszedł z przerażeniem. Nie da się przy tej okazji nie wspomnieć o powtarzanym jak mantra stwierdzeniu Giry, że jego muzyka jest optymistyczna. Źródła tego przekonania pewnie wielu szuka od lat… Możliwe jednak, że właśnie w związku z tym, jak również inną jego wypowiedzią o tym, że na koncertach Swans chodzi o muzykę a nie o otoczkę jej towarzyszącą - ciężko byłoby powiedzieć, że Swans posiada wizerunek sceniczny korelujący w jakimkolwiek stopniu z dźwiękami wydobywającymi się z instrumentów na scenie. Gdy słucha się bowiem koncertowych dokonań zespołu, jak chociażby ostatniego "We Rose From Your Bed With The Sun In Our Head", wyobraźnia podpowiada wiele: czarną dziurę na scenie wchłaniającą jakiekolwiek oznaki radości czy zadowolenia, wszechogarniający mrok z minimalnymi rozbłyskami piekielnego światła albo jakąś skromną, teatralną grę, przypominającą tą z fanowskiego video do "You Fucking People Make Me Sick" z fragmentami z filmu "Liquid Sky".

Nic jednak z tego. Gira do najmroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy wybiera się ze swoim zespołem w nieomal country outficie, wspomnianym pełnym świetle i bez grama dodatków do muzyki, która ma się bronić sama. Oczywiście ta buduje niesamowity klimat, czego uświadczyć może każdy, choćby na wymienianym przeze mnie, najdoskonalszym w historii zespołu albumie koncertowym "Swans Are Dead". Ja jednak byłem trochę zawiedziony, że to już wszystko i esencję tego czym jest Swans na koncertach, znałem już od lat. Cóż, może jestem ignorantem i powinienem raczej wybrać się na koncert szwedzkiego Shining z podcinaniem nadgarstków albo, nie szukając aż tak daleko, powędrować tego samego wieczora do Palladium by zobaczyć jaja Justina Hawkinsa z The Darkness?

Wróciłem do domu, zgasiłem światło i przy dźwiękach "A Piece Of The Sky" usunąłem ze zdjęć kolory, by ta układanka zaczęła do siebie bardziej pasować. Ostatecznie okazało się, że koncerty Swans nie są dla wszystkich, nawet nie zawsze dla tych, którzy lubią ich płyty.

setlista z orientacyjnymi czasami trwania:

To Be Kind [20 minut]
Mother Of The World / Screen Shot [20 minut]
Coward [10 minut]
She Loves Us [20 minut]
Nathalie [20 minut]
The Seer / Toussaint Louverture Song / Oxygen [60 minut]



tekst: Marcin Kubicki
zdjęcia: Asia Kubicka