Rawa Blues Festival 2012 - 06.10.2012 - Katowice
Kiedy w ubiegłym roku Corey Harris i Marcia Ball swoją magiczną grą przywrócili Rawie Blues jej utracony splendor sprzed lat, jedna rzecz stała się jasna.
Pełny renesans imprezy może zapewnić pierwszoligowe nazwisko, absolutna gwiazda, która okryje ten legendarny festiwal dawnym blaskiem. Jak na życzenie, w tym roku stało się to za sprawą Robert Cray Band.
Tradycyjnie festiwal był podzielony na występy odbywające się na małej scenie i scenie głównej. Mała scena była miejscem przeglądu kapel, którego formuła w tym roku została zmieniona. I dobrze, bo dzięki głosowaniu internautów oraz powołanemu z publiczności jury można było bardziej sprawiedliwie wybrać dwie kapele, które jako laureaci zagrały na dużej scenie. Nieprzypadkowo rola ta przypadła Heron Band i Around The Blues. Obie zagrały na przyzwoitym poziomie, choć moimi faworytem była świetnie rozwijająca się, bardzo młoda i bardzo bluesowa kapela z Lędzin, Blue Band Blues. O rzetelną ocenę było jednak trudno, bowiem mała scena ponownie zawiodła nagłośnieniem. Lepszy, choć odbiegający od ideału odsłuch towarzyszył dużej scenie. W tym roku zaliczyła ona więcej wpadek dźwiękowych, niż podczas ostatniego festiwalu.
Poza laureatami przeglądu, polski akcent na dużej scenie stanowiły: Union Of Blues - międzynarodowy projekt akustycznego bluesa, Dr Blues & Soul Re Vision pod wodzą Krzysztofa Rybarczyka oraz Harmonijkowy Atak - najbardziej energetyczny i niezwykle interesujący pod względem artystycznym. Po nich pojawił się pierwszy z zaproszonych zespołów zagranicznych. The Reverend Peyton's Big Damn Band to ciekawy projekt z gitarą, tarką, perkusją i wokalem w roli głównej. Brakowało jednak w jego grze większego polotu, choć winę za to po części ponoszą akustycy, którzy mało łagodnie obeszli się z nagłośnieniem zespołu. Moim zdaniem najciekawszy występ tego dnia dała Davina & The Vangabons i nie byłem w tej opinii osamotniony. Wybitny głos wokalistki, znakomita gra na pianinie i jej świetne umiejętności aktorskie rewelacyjnie korespondowały z dixielandową sekcją dętą i rytmiczną. W ciągu kilkudziesięciu minut koncertu słuchacze byli świadkami wyśmienitego połączenia jazzu, kabaretu i groteski w wydaniu żywcem wyjętym z lat '40 lub '50. I na dodatek wszystko zagrane z luzem scenicznym, czego brakowało w występie jednej z najlepszych orkiestr swingowych świata.
Roomful Of Blues z chirurgiczną precyzją zagrali swój repertuar, choć można było odnieść wrażenie, że brakło tu tej iskry nieprzewidywalności. Całkiem możliwe, że również była to wina akustyków, bowiem był to kolejny koncert (nie wyłączając nawet Daviny i jej mało wyeksponowanej dźwiękowo sekcji rytmicznej), podczas którego jakość dźwięku sporo odstawała od norm przyzwoitości. Co ciekawe, wszystko brzmiało jak należy podczas występu Irka Dudka. I to właśnie jego show utkwił wielu mocno w pamięci. Nie bez powodu, bowiem Irek w towarzystwie znakomitego zespołu uzupełnionego o bardzo duży big-band w charakterystyczny, niezwykle widowiskowy ale i artystyczny sposób zaprezentował największe przeboje z płyt solowych oraz z repertuaru Shakin' Dudi.
Robert Cray Band. Te trzy słowa elektryzowały wszystkich potencjalnych uczestników Rawy na długo przed rozpoczęciem sprzedaży biletów. Wśród fanów bluesa trudno znaleźć osobę, która nie słyszała o człowieku będącym od lat twarzą tego gatunku, choć tak naprawdę wykonującym go rzadko. Dlatego też przygotowany byłem na to, że przepięknie i bardzo bluesowo frazujący na gitarze Robert Cray o cudownym, soulowym głosie zagra po raz kolejny te swoje popowe pościelówy. Znaleźć wśród nich można sporo perełek, choć mistrz ceremonii tak dobrał swój repertuar, by usatysfakcjonować chyba tylko zagorzałych fanów. A zatem nawet tak wspaniałe możliwości gitarowe i wokalne lidera w połączeniu jednak z przewidywalnym repertuarem i mało wyrazistą grą sekcji rytmicznej sprawiły, że koncertu słuchałem bez większego entuzjazmu. Organizatorzy, chyba świadomie dla ożywienia publiczności, ustawili na sam koniec imprezy występ Erica Sardinasa. Muzyk ten po raz drugi zagościł na scenie Rawy, znowu dając wirtuozerski popis gry na gitarze w stylu zahaczającym o heavy-metal.
Tegoroczna Rawa Blues mogła być dla osób pamiętających poprzednią edycję pewnym rozczarowaniem, bo znowu na scenę główną powróciły demony przeszłości, przywracając problemy z nagłośnieniem. Na szczęście i tak jest lepiej, niż parę lat temu i to nie tylko ze względu na jakość dźwięku. Przede wszystkim scena Rawy Blues ponownie zaczyna być kojarzona z wielkimi nazwiskami w świecie bluesa oraz mniej znanymi czarodziejami tego gatunku. Ired Dudek z całych sił stara się uchwycić współczesny charakter bluesa i jego rozwój. Robert Cray, choć nie wszystkich powalił na kolana, pod względem popularności należy do absolutnej czołówki i jego obecność jest ogromnym prestiżem dla festiwalu. Sporo fanów przyjechało pewnie tylko dla niego, a przy okazji zachwyciło się wyjątkową grą mniej znanej Daviny i jej zespołu The Vangabons. Dzięki celnemu uchwyceniu dwutorowości w rozwoju współczesnego bluesa oraz zapewniając zróżnicowanie stylistyczne koncertów, Irek Dudek pokazuje, że Rawa Blues Festival odradza się po latach nieurodzaju i powraca do czołówki najlepszych, nie tylko bluesowych wydarzeń w tym kraju.
Kuba Chmiel