Ufomammut & Incoming Cerebral Overdrive - 4.10.2012 - Lipsk

Relacje
Ufomammut & Incoming Cerebral Overdrive - 4.10.2012 - Lipsk

Alchemiczny proces destylacji złota przez Ufomammut dobiegł końca, a to najlepsza okazja, by sprawdzić, czy i jak połączone, obydwie części "Oro", sprawdzą się na żywo.

Tym razem europejska trasa włoskiego trio ominęła Polskę w poszukiwaniu szlachetnego kruszcu, wyruszyliśmy więc za zachodnią granicę - do Lipska. Tym chętniej, że w roli supportu na przeważającej części tour, występują także podopieczni Mamutów z Supernatural Cat - Incoming Cerebral Overdrive, których ostatnia płyta "Le Stelle: A Voyage Adrift" jest - bez dwóch zdań -  znakomita. Miejscem wydarzeń był klub UT Connewitz; a właściwie kino, i to nie byle jakie, założone bowiem w 1912 roku. Dziś, jedno z najstarszych wciąż działających tego typu przybytków w Niemczech. Na czas koncertów typowe kinowe rzędy krzeseł są po prostu przestawiane na bok, publiczność ma więc do dyspozycji całkiem sporą przestrzeń, a muzycy ogromną scenę, po której można by jeździć rowerem. Co ciekawe, klub nie dysponuje klasycznym backstage, więc zespoły czekają na swoją kolejkę na... balkonie usytuowanym dokładnie naprzeciw sceny.

Swoją drogą, tak wielkie sceny nie zdarzają się w klubach podobnej wielkości zbyt często, a dodatkowym atutem lipskiej miejscówki był ekran, umiejscowiony pomiędzy klasycznie stylizowanymi (podobnie zresztą jak całe wnętrze) pilastrami, na którym towarzyszące muzyce wizualizacje wyglądały lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie bez wpływu na akustykę obiektu pozostawał również bardzo wysoko umiejscowiony strop. Z punktu słyszenia publiczności sound okazał się bardzo dobry, choć po koncercie basista ICO w rozmowie z nami narzekał na warunki, twierdząc, że cały set zagrali niemal na pamięć.

Nawet, jeśli tak było, nie dało się tego zauważyć, ponieważ Incoming Cerebral Overdrive dał świetny koncert, bez wątpienia lepszy, niż w czasie ich jedynej wizyty w Polsce dwa lata temu. Trudno się dziwić, w końcu kapela dysponuje znakomitym, nowym materiałem w postaci "Le Stelle: A Voyage Adrift". To znacznie bardziej urozmaicona płyta aniżeli wcześniejsze, co na żywo bez wątpienia zdaje egzamin. Kapela skoncentrowała się wyłącznie na ostatnim albumie, odgrywając go w całości, nieco mieszając tylko kolejność utworów i pomijając dwa lub trzy z nich. Gdy po intro Włosi niespodziewanie i bez zapowiedzi łupnęli z niemal deathmetalowym wygarem, kilka osób stojących w pierwszym rzędzie odruchowo zrobiło krok do tyłu. Odniosłem zresztą wrażenie, że dla większości publiki był to pierwszy kontakt z twórczością ICO i chyba nie spodziewała się ona aż takiego poziomu agresji i chaosu, wyraźnie kontrastujących ze stylem gwiazdy wieczoru. Był to zresztą chaos bardziej uporządkowany, z lekkimi postrockowymi naleciałościami oraz niemałą dawką, zwłaszcza pod koniec setu, klimatu. Hipnotyczna końcówka w postaci połączonych "Polaris" i "Rigel", najlepiej prezentujących najnowsze oblicze formacji, to po prostu mistrzostwo.

Setlista:

Intro
Sirius
Sirius B
Kochab
Pherkad
Betelgeuse
Polaris
Rigel

Po niedługiej przerwie na deskach zainstalowała się mamucia trójka. Nie było na co czekać, setlista miała być bardzo rozbudowana. I rzeczywiście, gdy zamiast zwyczajowego rozgrzewacza w postaci "Stigma", zespół od razu rozpoczął od "Empireum", czyli pierwszego kawałka z "Oro: Opus Primum", wiadomo było, że będzie to długi koncert. Włosi zaprezentowali w całości obydwie części "Oro", pozostając na scenie blisko półtorej godziny, co jest rekordem wśród dotychczasowych (z tym, już dwunastu) gigów Ufomammut, które mieliśmy okazję widzieć. Na szczęście formacja, w tym perkusista Vita, bez problemów znieśli kondycyjnie ten wydłużony dystans.

Nieco przycięty i zmodyfikowany materiał z pierwszej odsłony "Oro" w pełni zadziałał już w czasie lipcowego koncertu w Warszawie, nie inaczej było i tym razem. O "Oro: Opus Alter" byłem spokojny, to album znacznie cięższy, znakomicie nadający się do grania na żywo, w dodatku z najlepszym możliwym zakończeniem w postaci hitu "Deityrant". Set zleciał błyskawicznie, a na nudę nie było miejsca nawet przez chwilę. Co ciekawe, w oczy od razu rzucała się nowa gitara Poi. Rosły gitarzysta pozbawiony swojego firmowego Gibsona, który ucierpiał w transporcie, musiał radzić sobie na pożyczonym, mniejszym Fenderze o cieńszym korpusie i węższym gryfie. Wyglądało to nieco komicznie, zresztą po koncercie muzyk przyznał nam, że Gibson jest bezkonkurencyjny. Co tu kryć, świetny koncert i - całkiem przy okazji - dla mnie znakomity urodzinowy prezent.

Zdjęcia i video: Małgorzata Napiórkowska - Kubicka
Tekst: Szymon Kubicki