XIV Festiwal im. Ryśka Riedla "Ku Przestrodze" - 28-29.07.2012 - Chorzów
Jeżdżę tam od 14 lat, więc jedyne co mogło mnie odwieść od tegorocznego wyjazdu to lądowanie obcych albo odwołanie festiwalu. Po tygodniu dziwnych zawirowań, trzech zmianach rozpiski (w tym jednej 27 lipca!) docieram na miejsce w niedzielę. Lepiej późno niż wcale, tym bardziej że bywam tradycyjnie co roku, a tradycja to rzecz święta...
Być muszę, choćby tornado miałoby przywalić mi rampą między oczy. Tyski Festiwal im. Ryśka Riedla, jak sama nazwa wskazuje odbył się po raz kolejny w Chorzowie a sponsorem była Warka. W sumie chyba ze cztery lata temu usunięto z nazwy Tychy, ale i tak jak Polska długa i szeroka, każdy zna go pod tą nazwą. Pewnie jestem tysięczną osobą, której żal urokliwego wyrobiska dawnej Huty Paprockiej, ale niestety - festiwal przegrał ze szwankującą kanalizacją. Ale pal sześć, nie ma co narzekać, Chorzów też fajny i do Leśniczówki blisko.
AC/DC a sprawa polska.
Właściwie gdyby nie Szmery, nie było by mnie tutaj (w Magazynie Gitarzysta, w fosie na festiwalu). Przez trzy lata robili za poligon doświadczalny mojej fotograficznej pasji: wszyscy grupowo i każdy z osobna przekonywali mnie, że mam zadatki na fotografa (nawet jeśli cały materiał na karcie przedstawiał hałdę węgla w listopadową, bezksiężycową noc). Przez wiele koncertów pokornie znosili wielogodzinne walenie im lampą błyskową po oczach, prośby, żeby w połowie "Highway To Hell" stali spokojnie, bo nie mogę złapać ostrości, włażenie im z butami na scenę i inne ekscesy o których wstydzę się pisać. Tym bardziej, że nie jestem szczególnie pomocna:
- Roma, jak było nas słychać?
- Głośno...
Cztery Szmery to cover band AC/DC. Tyle wersja oficjalna. Cztery Szmery to najlepszy cover band AC/DC na świecie. Ale zacznijmy od początku. Są z Bochni, nagrali dwie świetne płyty, w dwóch kultowych miejscach. Pierwszą w legendarnej "Muzycznej Owczarni" w Jaworkach w 2007 roku. Druga to zapis akustycznego koncertu ze studia PR III im. Agnieszki Osieckiej, który odbył się w 30-tą rocznicę śmierci "Bona" Scotta. W nagraniu wzięli udział ich przyjaciele: Janek Gałach, Jacek Królik, Andrzej Nowak i Paweł "Bejbi" Mąciwoda. Tytuły płyt "No Steep Till' Muzyczna Owczarnia" i "Life After Death" to nic innego jak parafrazy najlepszych płyt koncertowych nagranych przez Motorhead i Iron Maiden, bo "Jak coverband to po całości." Szmery to pięciu fantastycznych facetów: Sierść - człowiek, który zaśpiewa na żywo wszystko dwa razy lepiej od oryginału (Bruce Dickinson nagrał "Tears Of The Dragon" - Sierściu zawstydził Bruce'a - zaśpiewał to na żywo tak jak trzeba było :). Stańczyk - wokalista, człowiek instytucja. Z pewnością jest on ewenementem na skalę światową. Nie dość, że śpiewa dokładnie tak samo jak Bon Scott i jest niemal tak samo wytatuowany, to ma w sobie tyle energii i charyzmy, że mógłby robić za agregat prądotwórczy na koncercie oryginału. Darek Puka - głos rozsądku, jeden z ojców założycieli. Przyjaciel i gitarzysta. Dokładnie w tej kolejności. Pieści Gibsony czule i stylowo, ale jak trzeba to potrafi tak przywalić, że ludzie pod sceną wyskakują z butów. Jarek Sroga - człowiek z niezwykle starannym wykształceniem muzycznym. Skoczek, wariat, artysta. Ładniejsza i bardziej ruchliwa wersja Angusa. Gabi Gruca (basista Szmerów i Kraffców) - jednym palcem doprowadza publiczność do ekstazy w kilka sekund. Andrzej Tabor - najprzystojniejszy perkusista w Polsce - to przez niego fanki ściągają majtki przez głowy. W połowie koncertu dołączyli do nich goście: Jurek Styczyński, Sebastian Riedel i Adam Palma.
Kogo Bóg chce ukarać, to najpierw mu rozum odbiera.
Ghetto to ubiegłoroczny laureat Festiwalu im. Ryśka Riedla. Leje. Całkowita konsternacja na punkcie medycznym - poszłam zafoliować aparat i poprosić o gumowe rękawiczki. Magazyn Gitarzysta jest patronem medialnym płyty "Świat, w którym przyszło ci żyć" oraz koncertów, więc prędzej się utopię niż wyjdę z fosy. Nazwa albumu i okładka nie napawają optymizmem, sugerując, że należy pogodzić się z losem, godzę się i moknę. Ghetto gra mieszankę rockowo-grunge'ową i power-rockową z zachowaniem własnego, charakterystycznego brzmienia i fajnych, melodyjnych wstawek. Zespół tworzą: Irek Grzebielucha, Marcin Grzebieniowski i Zbyszek Stankiewicz. Pochodzą z Kutna. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o ich ostatniej płycie polecam gorąco recenzję Jurka Gibadło, którą znajdziecie u nas.
Góral umiera po raz kolejny.
Czekałam na ten Harlem cholernie, ostatnimi czasy zawsze się mijamy. A mnie tak bardzo brakowało "Kiedy góral umiera". Harlem występował na jednej scenie m.in. z Deep Purple, Strangelove, Porcupine Tree, Smokie i Slade. Grali w Operze Leśnej w Sopocie, na Przystanku Woodstock, Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu i Olsztyńskich Nocach Bluesowych. XIV Festiwal nie był pierwszym w ich karierze. Dla mnie Harlem to "Dżawor"- ciepły, przemiły człowiek z ogromnym poczuciem humoru (z kawału o kotach w kontekście obsługi internetu śmiałam się do drugiej bramki na A4). Gra całym sobą - każda jego komórka ma w sobie rock'n'rolla. Gdybym ogłuchła to czytałabym muzykę z jego twarzy. Widać co gra i jak strasznie go to pasjonuje. Od dwóch lat jest też nowy wokalista - Kuba 'Qbek' Weigel. Świetnie śpiewa, niesamowicie się rusza, dobrze wychodzi na zdjęciach i ma świetny kontakt z publicznością. Koncert wypadł świetnie, w wakacyjno - ogniskowo - harcerskim klimacie (w pozytywnym znaczeniu, oczywiście!), tym bardziej że dwukrotnie wchodzi na scenę Maciej Balcar. Nie zabrakło również Jurka Styczyńskiego. Wyszło więc świetnie! W koncertowym secie grupy Harlem poza sztandarowymi utworami "Kora" ("Prowadzi mnie od lat niewidzialna siła, która nadaje sens i każe trwać."), "Czerwone wino", "5:30", pojawiły się zwiastuny nowej płyty. I oczywiście chóralnie odśpiewane "Kiedy góral umiera". Tego mi trzeba było :)
R.L Burnside i duchy Missisipi.
Idę ja sobie niespiesznie do fosy i co widzę? Dwóch czarnoskórych panów skończyło się stroić, tylko gdzie, do diabła reszta zespołu? Rozdziawiam ze zdziwienia usta - TO JEST DUET!!! Ale jaki - Panie i Panowie Cedric Burnside Project! Cedric Burnside, najlepszy z perkusistów bluesowych młodego pokolenia, który rozpoczynał swoją muzyczną karierę w wieku 13 lat w zespole legendarnego dziadka, R.L. Burnside'a i gitarzysta Trenton Ayers. No błagam, robi się naprawdę światowo. Prawdziwe amerykańskie granie z elementami funku i soulu. Proste brzmienia gitar i bębnów, bajeczny lecz nienachalny wokal, prosto z doliny Missisipi - kolebki bluesa.
Zapal świeczkę, za tych których zabrał los.
- Witajcie bracia i siostry! - Maciek Balcar przywitał publiczność w okolicach godz. 21.00. Kilka tysięcy fanów pod sceną czekało na ten moment. Jak zawsze tradycyjna minuta ciszy "za tych, którzy odejść musieli...", w czasie której na telebimie pokazało się ogromne zdjęcie Riedla. Dżem gra na każdym festiwalu "Ku Przestrodze" i właśnie te koncerty są inne, specyficzne i nieprzypadkowe. Muzycy są absolutnie skupieni, bo grają dla konkretnej publiczności - ludzi którzy przyszli uczcić pamięć Riedla, prawdziwych fanów, przyjaciół i Dżemowej rodziny. Jestem na Dżemach średnio co 2-3 miesiące, ale najlepsze koncerty grają tylko na tym festiwalu. Zresztą jeśli się raz pojedzie i poczuje ten klimat, to wraca się co roku.
I na koniec bardzo istotna informacja. Laureatem XIV Fetiwalu "Ku Przestodze" został hołdujący bluesowej tradycji Orange Electrique z Krakowa. Wokalistą i harmonijkarzem w jednej osobie jest rodowity Włoch - Michele Cuscito. Pozostali muzycy tworzący zespół, pochodzą z różnych miast Polski. Założycielem i liderem kapeli jest Paweł Czajkowski - hippis żywcem wyjęty z legendarnego Woodstock.
Tekst i foto : Romana Makówka
Zdaniem Kuby Chmiela
Mało który festiwal na Śląsku wywołuje takie emocje i zarazem kontrowersje. "Ku Przestrodze" od początku nosił miano kultowego, a przymusowy exodus z Paprocan do Chorzowa dodatkowo podkreślił legendę poprzednich edycji. Niełatwe więc zadanie staje przed organizatorami, którzy co roku w pocie czoła starają się nie tylko zapewnić zabawę na wysokim poziomie, ale i utrzymać specyficzną atmosferę festiwalu. W miniony weekend po raz XIV wybrzmiały dźwięki Festiwalu im. Ryśka Riedla, a odbyło się to już czwarty rok z rzędu na chorzowskich Polach Marsowych.
Tegoroczna edycja "Ku Przestrodze" naznaczona była kilkoma zmianami organizacyjnymi. Niemal w ostatniej chwili uczestnicy festiwalu zaskoczeni zostali nową rozpiską, w której zabrakło Tommy'ego Denandera. Stałe punkty pozostały jednak bez zmian i tak też o 12.00 rozpoczęły się przesłuchania konkursowe. W tym roku organizatorzy dopuścili zaskakująco dużą ilość kapel z bluesowego podwórka, a wynikało to najprawdopodobniej z preferencji fanclubu "Skazani na Bluesa", który objął pieczę nad częścią konkursową. Zwycięzcą został pochodzący z Krakowa L'Orange Electrique, obracający się w brzmieniach rockowej psychodelii. Kolejne dwa miejsca na podium zdobyło 20 Mil Od Miasta oraz Cheap Tobacco. W tym ostatnim na stałe już zagościła znana z ostatniego festiwalu Bluesroads rewelacyjna sekcja dęta. Trzeba przyznać, że jury mogło mieć naprawdę trudne zadanie, bowiem tegoroczny konkurs stał na bardzo wysokim poziomie.
Po etapie konkursowych przyszedł czas na koncerty zaproszonych gwiazd. Pierwszą z nich była gwiazda niszowego, choć bardzo prężnie rozwijającego się gatunku fingerstyle, Adam Palma. Artysta ten posługuje się gitarą akustyczną w sposób wirtuozerski, co czyni go jednym z najlepszych "fingerstyle'owców" nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Po nim scenę objął znany w kręgu fanów śląskiego bluesa, zespół Around The Blues. Jego występ był poprawny, odbiegający jednak od znacznie lepszych koncertów, do których zdążyła nas już grupa przyzwyczaić. Podobnie mieszane uczucia mogły wywołać koncerty kolejnych formacji. Andrzej Urny & kompany to zbitek muzyków skrzykniętych pod wodzą gasnącej gwiazdy muzyki gitarowej. W składzie pojawili się m.in. klawiszowiec Krzysztof Głuch i coraz bardziej rozpoznawalny wokalista Mariusz Korczyński. Zestaw rockowych coverów, uzupełnionych paroma mniej interesującymi, autorskimi kompozycjami słabo zapadł w pamięć, podobnie jak występ następnego uczestnika, czyli Zdrowej Wody. Zespół ten znany choćby z posiadania w swoich szeregach genialnego gitarzysty, Partyzanta (notabene grającego niegdyś na akordeonie w Dżemie), nie wyróżnił się niczym szczególnym poza paroma świetnymi solówkami wyżej wymienionego.
Sytuację mógł zmienić kolejny symbol gitary w Polsce, czyli Leszek Cichoński. Nie wykorzystał jednak swojej szansy, śpiewając bez wyrazu pop-rockowe piosenki z najnowszej płyty, stanowczo za rzadko wpuszczając na scenę etatowego i znacznie lepszego wokalistę, Łukasza Łyczkowskiego. Chyba najlepszym koncertem tego dnia okazał się występ gospodarza, czyli formacji Cree. Wielu fanów mogło posłuchać na żywo utworów z dopiero co wydanego i długo oczekiwanego krążka, "Diabli nadali".
Drugi dzień festiwalu rozpoczął się tradycyjnie od koncertów laureatów tegorocznego przeglądu. Następnie scenę przejął najlepszy polski zespół, wykonujący covery AC/DC. Nie zabrakło oczywiście hitów w rodzaju "Sin City", czy "Highway To Hell", odegranych z niezwykle wierną dokładnością. Mniej porywający, choć poprawny koncert dał laureat zeszłorocznego przeglądu, formacja Ghetto. Również szczególnie nie zapadł w pamięć uwielbiany przez wielu Harlem, który z podobnym zestawem utworów gości co jakiś czas na festiwalu Riedla. Tradycyjnie już można było usłyszeć "Świat w obłokach" z repertuaru Marka Grechuty, a także zobaczyć przez moment na scenie Maćka Balcara i Jerzego Styczyńskiego z grupy Dżem.
Złego słowa nie można natomiast powiedzieć o niekwestionowanej gwieździe festiwalu, której koncert śmiało może zostać uznany za jedno z najważniejszych wydarzeń bluesowych tego roku w Polsce. Cedric Burnside Project perfekcyjnie i w niezwykle zróżnicowany sposób przedstawił cały dorobek hill country bluesa. Wnuk legendarnego R.L. Burnside, grający na perkusji i śpiewający Cedric Burnside, wraz z gitarzystą Trentonem Ayersem zaprezentowali zarówno tradycyjne brzmienia gatunku, łącznie z coverami mistrzów, jak i nowoczesne rytmy kojarzone choćby z pierwszymi płytami The Black Keys. Trudno wyobrazić sobie lepszy prezent dla fanów bluesa, którzy od wielu lat stanowią liczną rzeszę uczestników festiwalu. Fani głównego gospodarza imprezy, czyli Dżemu, również śmiało mogą czuć się usatysfakcjonowani. Powiada się, że Dżem nigdzie nie smakuje tak dobrze, jak na tym festiwalu, a tegoroczna ciekawa setlista, wraz z choćby "Obłudą", czy "Niewinni i ja" została uznana przez stałych bywalców za bardzo wyjątkową.
XIV Festiwal "Ku Przestrodze" można chyba uznać za najbardziej udany spośród wszystkich czterech chorzowskich edycji. Oczywiście przyczynił się do tego rewelacyjny występ Cedric Burnside Project, jak zwykle bardzo dobre koncerty Cree i Dżemu, a także wysoki poziom przeglądu kapel. Dodatkowo wyjątkowo sprzyjająca, jak na ten festiwal pogoda poprawiała nastroje uczestników. Tych jednak pojawia się na "Ku Przestrodze" coraz mniej, a rekordowo niska w tym roku frekwencja rodzi niewielkie nadzieje na przyszłość festiwalu. Szkoda, bo mimo wielu mankamentów, w postaci kiepskiej lokalizacji i złych warunków sanitarnych, Festiwal im. Ryśka Riedla stanowi symbol rockowego manifestu oraz mekkę nie tylko fanów Dżemu, ale wszystkich fanów gitarowego grania w najlepszym wydaniu.
Kuba Chmiel