Męskie Granie 2012 - Kraków - 21.07.2012
Zderzenie artystów reprezentujących różne gatunki i dziedziny sztuki. Zuchwałe interpretacje, szokujące zestawienia. Kasia Nosowska debiutująca w roli dyrektora artystycznego, niesamowity koncert w najpiękniejszym ogrodzie Krakowa.
Formuła (niezmienna od 3 lat) jest taka, że każdy artysta dostaje na występ jedynie pół godziny, bez możliwości bisów, nowością - dopuszczenie do głosu kobiet. I dobrze, bo nikt nie zdążył się znudzić - każdy zespół miał swoje pół godziny, więc przede wszystkim zaprezentował to, co miał najlepszego. Fantastycznie pomyślane! Szczególnie porównując do innych przekrojowych koncertów, gdzie w oczekiwaniu na ulubionego artystę trzeba strawić pięciu poprzedników piłujących po 15 numerów plus trzy dożynki z półgodzinną przerwą techniczną, standardowym raz, dwa, raz, dwa i strojeniem werbla, po którym każdorazowo dostaję płaskostopia kory mózgowej.
Wcale się nie dziwię, że bilety sprzedały się na pniu, ponad dwa tygodnie przed koncertem. Poza tym skład: wielkie nazwiska, wyjątkowe muzyczne perełki i dużo ciekawych projektów, które trudno zobaczyć na co dzień.Organizacja na najwyższym poziomie - zanim Piotr Stelmach zdążył zapowiedzieć kolejnego wykonawce wszystko stało na scenie równiutko poukładane i pozapinane na ostatni guzik. Przerwy góra pięciominutowe. Niesamowita oprawa koncertu. Scenografia zaprojektowana przez uznaną architekt przestrzeni Małgorzatę Szabłowską oraz oświetlanie, nad którym pracował Paweł "Spider" Pająk - jeden z czołowych polskich twórców widowisk multimedialnych.
Jak wiecie osobiście toleruję "jedynie słuszny" rodzaj muzyki - wiejskie pieśni o najazdach Wikingów, obfitujące w palenie domostw, zabijanie kobiet i gwałcenie bydła, najlepiej w norweskim klimacie, bo tam Varg Vikernes latał goły po lesie i palił kościoły. Przyznam szczerze że 2/3 składu Męskiego Grania było dla mnie absolutną zagadką. Tymczasem - ogromne zaskoczenie - podobało mi się wszystko - od początku do końca.
Afro Kolektyw (hip hop, acid jazz, funk i elektronika i trochę czegoś w rodzaju popu!), który w tym roku wydał swoją czwartą płytę zatytułowaną "Piosenki po polsku", z Hoffmannem na wokalu wyglądającym jak posłanka Anna Grodzka. Wcale się nie dziwię, że wygrali Nowe Męskie Granie i wystąpili w Krakowie. Mocna muzyka, dobrze zagrana i świetnie brzmiąca. Cholernie cięte, autoironiczne teksy, żywe partie instrumentalne i "Afro" miotający się po scenie w podartych kabaretkach jak Drag Queen z byłej NRD.
Mitch & Mitch - jedyny na świecie duet składający się z dziewięciu członków. Grają w nim sami Mitche i jeden Bitch, więc nie warto wydzierać się pod sceną do kogoś konkretnego, bo i tak wszyscy naraz się odwrócą. Grają dziwną mieszankę lounge'u, muzyki filmowej, bossa novy, rock'n'rolla z czasów Elvisa i diabli wiedzą czego jeszcze. Oficjalnie twierdzą że to country, więc Kitty Wells obraca się w grobie jak wiertło udarowe. To świetna muzyka z prawdziwą sekcją dętą, klawiszami, wibrafonem i całą masą mniej lub bardziej zidentyfikowanych instrumentów, bez plastiku, tandety i durnych melodyjek pod nóżkę.
Kari Amirian okrzyknięta nadzieją polskiego indie, odpowiedzią na Lykke Li, a nawet Bjork, nie na darmo zbierająca same pochwały. Zwiewna, melancholijna i urokliwa z delikatnym głosem świetnie współgrającym z wiolonczelą. Z muzyka trochę z pogranicza indie-popu, muzyki akustycznej i alternatywy, ale błyskotliwie zaaranżowaną i świetnie zagraną. Eteryczna i niesamowita. Trochę przypominała elfa.
Wyrwana żywcem z filmu "Mucha" hybryda pszczółki Mai i Lenny Kravitza wraz z grupą dorosłych facetów przebraną za żyjątka polne i jednego zwariowanego czarodzieja, który niczym seksowna striptizerka z wężem na ramionach odstawia pseudo erotyczny taniec dekady. Oczywiście, co jest zresztą normą na koncertach Łąki Łan, były race, sztuczne kwiaty i cała masa mniej lub bardziej zidentyfikowanych rekwizytów. Prawdziwy raj dla doktorów entomologii stosowanej i sztabu psychiatrów. Trzeba przyznać, że ekipa Paprodziada robi najlepszy show koncertowy w Polsce, a muzyka z pogranicza elektro i punka plus naprawdę fajne teksty tworzą iście wybuchową mieszankę.
Julia Marcell, laureatka PASZPORTU POLITYKI 2012, FRYDERYKA 2012 w kategorii Muzyka Alternatywna, jak również nagrody im. Grzegorza Ciechowskiego 2011 zaskoczyła mnie zupełnie. Piękna i niesamowicie fotogeniczna liryczna punkówa, moim zdaniem polska konkurencją dla Tori Amos. Dziewczyna jest świetna - nie po raz pierwszy udowodniła, że popularność i zdobyte nagrody nie są przypadkiem. Wielki talent, mnóstwo energii, świetna muzyka.
Krążą o nim najróżniejsze historie: o tym, że jest hydraulikiem nieuzależnionym od alkoholu, o próbie samobójczej i zmartwychwstaniu po ogłoszeniu zgonu przez lekarzy itd.... Co by nie mówili i nie pisali, Dyjak jest niesamowity - totalny ekshibicjonista, który mówi o tym co czuje i myśli. Jak sam śpiewa: "Wiele razy dopadałem bramy piekieł". I właśnie to piekło słychać w jego głosie.Marek Dyjak jak zawsze szczery do bólu, rozpaczliwy i depresyjny, skrajnie emocjonalny. ("Nie ma nas przy stole więdną aureole wokół naszych pustych głów. Sobą wciąż zajęci własnej nudy święci jakby nam zabrakło słów"). Sam o sobie mówi: "żul i barowy grajek".
Aż 10 lat trzeba było czekać na reaktywację projektu Tabasko, czyli wspólnej inicjatywy O.S.T.R i Noise Trio. Ostrowski to absolwent Akademii Muzycznej w Łodzi w klasie skrzypiec, muzyk, kompozytor, producent muzyczny i inżynier dźwięku, twórca track'ów do filmu "Galerianki" i chyba najpopularniejszy obecnie raper w Polsce. Jego teksty obracają się głównie wokół tematów społeczno-politycznych i opisują realia codziennego życia. Fajny, mądry, szczery, niesamowicie ruchliwy. Chyba właśnie wtedy zrobiło mi się po raz pierwszy żal, że formuła nakazywała 30 minut bez bisu.
KNŻ - tego się nie da opisać, to trzeba było zobaczyć na żywo. (Setlista: "Legenda ludowa", "Artyści", "Ballada o Janku Wiśniewskim", "Mój synku", "Plamy na słońcu", "Nie ma Boga w mieście", "Tata dilera". Żałujecie???
Czesław Śpiewa - dla mnie nie tylko śpiewa, przede wszystkim zaskakuje (w zasadzie na tym koncercie oddał głos kobietom). Mówi się, że połowa Polek chce go przelecieć, a druga połowa adoptować. Przyszedł w spódnicy (oberwało mu się od pedałów) i zagrał taki koncert, jakiego dotąd w Krakowie nikt nie widział. Z dziennikarskiego obowiązku należy wspomnieć, że w "Caesia & Ruben" zaśpiewała gościnnie Kasia Nosowska.
Nosowska - w moim prywatnym rankingu największa indywidualność muzyczna i jedna z najważniejszych artystek naszej sceny muzycznej. Dzięki swojej determinacji zrobiła z bardzo dobrego projektu muzycznego najlepszy projekt muzyczny w Polsce. Kilka numerów wykonała solo - "Era retuszera", "Kto", "Jeśli wiesz co chcę powiedzieć", kilka z zaproszonymi gośćmi - Kazikiem Staszewskim ("Zoil") i Markiem Dyjakiem ("Ognia!").
Wieczór zakończył projekt Grabek, oryginalne połączenie skrzypiec, sekwencera i wokalu w rękach jednego człowieka. Muzyka hipnotyczna, nieoczywista i bardzo nastrojowa. Ale chyba nikt nie oczekiwał łatwych i prostych przebojów na zakończenie tego wieczoru.
Na koniec Marek LOONEY Rybowski podglądany bacznie w wolnych chwilach pionier trójmiejskiej sztuki graffiti.
Kolejne koncerty:
Gdańsk, Ołowianka - 28 lipca
Poznań, Stara Gazownia - 4 sierpnia
Wrocław, Browar Mieszczański - 11 sierpnia
Żywiec, Amfiteatr Pod Grojcem - 1 września
Foto/tekst: Makówka