Post-punkowa energia zaklęta w The Racounteurs z pewnością zasiliłaby niejedno miasto. Wiedzą o tym doskonale fani, którzy mogli usłyszeć repertuar zespołu w wersji live.
Nie trzeba było więc długo czekać, by dorobek grupy składający się z dwóch płyt studyjnych, wzbogacony został albumem koncertowym.
The Racounteurs to projekt, w którego skład wchodzi czterech doświadczonych instrumentalistów, znanych z obecności na dużych scenach muzycznych. Najbardziej znany jest Jack White, a wśród pozostałych nazwisk można odnaleźć Brendana Bensona, Jack’a Lawrence’a (The Greenhornes, Blanche i The Dead Weather) oraz Patricka Keelera (The Greenhornes). Bensos jest również człowiekiem sukcesu, choć o jego sukcesach wielu już zdążyło zapomnieć. O Jacku White’cie raczej już fani muzyki nie zapomną, a na pewno nie za sprawą najnowszej płyty, która udała się panom bez wątpienia.
Książki nie należy oceniać po okładce i tak samo nie należy oceniać DVD The Racounteurs po pierwszym utworze. Kawałek "Consoler Of The Lonely" zagrany na scenie kultowego festiwalu Montreux Jazz Festival zabrzmiał niczym występ zespołu weselnego w remizie strażackiej. Szybko jednak okazuje się, że dźwiękowcy obudzili się po prostu zbyt późno, a równie niedosłyszący producent postanowił umieścić ten wyczyn na początku wydawnictwa. Poziom muzyczny reprezentowany przez Jack’a White’a i Brendana Bensona w pierwszym kwadransie płyty jest także nieco ponad przeciętnych lotów. Na szczęście potem jest znacznie lepiej. Czwarty z kolei kawałek, "Top Yourself" brzmi już bardzo przekonywająco, a kapela prezentuje się tak, jak powinna. Brudne i jazgotliwo - punkowe dźwięki gitar świetnie ze sobą korespondują, a przygrywająca im sekcja rytmiczna przypomina złote czasy rocka.
"Live In Montreux" zawiera materiał z koncertu zagranego w 2008 roku, a zatem tuż po wydaniu studyjnego "Consolers of the Lonely". Setlistę wypełniły więc w głównej mierze utwory z tamtej płyty, ale nie zabrakło też przebojów z debiutu w rodzaju "Steady, As She Goes", czy "Broken Boy Soldier". Trzeba przyznać, że poza tymi nieszczęsnymi pierwszymi piętnastoma minutami brzmią one bardziej dynamicznie, niż na płycie. Jedynie można mieć zastrzeżenia do wokalu obu frontmanów. Nie jest on momentami czysty i nieco odbiega on studyjnej jakość prezentowanej na poprzednich wydawnictwach.
The Racounteurs nie są perfekcjonistami i ich występy mają sporo z punkowego nieładu i nieprzewidywalności. Ma to jednak swój urok i słuchacze powinni wybaczyć muzykom pewne nieczystości oraz wyjątkowo nietwarzowe fryzury. Szczególnie, że podczas słuchania i oglądania najnowszego DVD nieobce jest wrażenie uczestniczenia w prawdziwym, rockowym spektaklu.
Kuba Chmiel