"Ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawość samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony ten, co w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych doliną ciemności, bo on jest stróżem brata swego i znalazcą zagubionych dziatek."
"I dokonam srogiej pomsty w zapalczywym gniewie, na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci, i powiem "Ja jestem Pan", gdy wywrę na Tobie swoją zemstę!"
Tym starotestamentowym wersem z księgi Ezechiela zaczyna się debiutancki album śląskiej grupy Drive-by. Cytat z pewnością skłania do refleksji, a jeśli chodzi o warstwę liryczną "Życia ponad Życiem", jest swego rodzaju myślą przewodnią krążka. Swoisty dekalog Lingo prezentuje w trzecim utworze, co w pewien sposób podtrzymuje, wprowadzoną przez powyższy cytat, stylistykę biblijną. Wiemy już, że mamy do czynienia z ludźmi o ukształtowanym spojrzeniu na świat, ludźmi twardo stąpającymi po ziemi, a przede wszystkim z ludźmi bezkompromisowymi. Ta cecha przekłada się oczywiście na muzykę.
Poprzedzony cytatem drugi utwór to dedykacja całego albumu. Swoim brzmieniem nie wróży jeszcze hardcore'a, który wkrótce wypełni głośniki. Kawałek "Dedykuje" jest trochę jak cisza przed burzą, utrzymany w melancholijnym i niemal stricte rapowym nastroju, świadczy o silnym wpływie tej muzyki na twórczość zespołu. Po nim następuje całkiem uzasadnione ostrzeżenie przed dalszym "użyciem" płyty, wypowiedziane trochę jak w reklamie leku na kaszel. Mamy już więc, obok niewątpliwie poważnych słów, element humoru. Zapowiada się ciekawie.
Pierwsze dźwięki tytułowego numeru wróżą potężny, ciężki i mięsisty kawał muzy. W warstwie brzmieniowej oddalone są o setki mil od wspomnianego już przeze mnie "Dedykuje". Tam niemal rozmyte dźwięki czystej gitary z bujającą perkusją, tu zaś naprawdę mocne uderzenia przeplecione powolnym kostkowaniem. Jednak gdy po dość rozbudowanym wstępie słyszymy wykrzyczany refren, coś zaczyna układać się w całość. Rapowane zwrotki są już idealnym spoiwem między tak rozbieżnymi kawałkami. Charakterystyczny, zachrypnięty wokal Linga idealne bowiem pasuje zarówno do flow w stylu wczesnego 3go wymiaru czy Liroy'a, jak i growlu rodem z Frontside. Wszystko brzmi bardzo naturalnie, bez udawania, jakby chłopaki od lat siedzieli po uszy zarówno w hip hopie, jak i w metalu. I choć riffy w większości kawałków nie są zbyt rozbudowane i skomplikowane, nie stanowią one tylko podkładu pod, tak istotny w rapie, tekst. Zarówno płaszczyzna muzyczna jak i tekstowa ma swoje pięć minut niemal w każdym numerze. Jeśli chodzi zaś o strukturę utworów, przeważająca ich część jest muzycznie rozbudowana, co zbliża całość bardziej do rdzennego rocka i pochodnych niż do hip hopu. Najbardziej istotne jest to, że cała ta mieszanka trzyma się kupy, i to trzyma się naprawdę bardzo dobrze.
Oprócz "Dedykuje" kolejny spokojniejszy utwór czeka na nas pod numerkiem ósmym. "460" nieco wyróżnia się spośród obecnych na płycie. Choć już w poprzednim numerze nareszcie doczekaliśmy się solówki, tutaj ma ona nieco inny charakter. Na tle nieprzesterowanej gitary brzmi jak rodem z rockowej ballady Scorpionsów czy Guns N' Roses. Na dobrą sprawę, jakby się uprzeć, to w porównaniu z resztą krążka "460" jest w pewnym sensie balladą. Wszystko bardziej stonowane i spokojne. Z czasem gdy kawałek nieco się rozkręca, jednostajne riffy co najwyżej delikatnie nas kołyszą. I jeszcze, obok flow Linga, bardzo przyjemny wokal niejakiej Pchły, która pojawia się również w numerze zatytułowanym "01.02.11". Taka chwila odetchnienia z pewnością zachęca do uważniejszego wsłuchania się w tekst. W moim odczuciu znacznie nawiązuje on do przywołanych na początku płyty słów proroka Ezechiela. Obok tytułowej liczby czterysta sześćdziesiąt, w tekście pada większa liczba czterdziestu milionów. Nie trzeba się zatem wiele głowić, by zrozumieć, co, a raczej kogo, reprezentują owe liczby. Nieprawi, samolubni i źli tyrani zaliczają się oczywiście do znacznie mniejszego grona, lecz to my musimy przebrnąć przez ścieżkę wydeptaną ich stopami. "460" to zatem kawałek bardzo polityczny, reprezentujący głos ludu.
Jeżeli chodzi o treść i przekaz, nie jest on utworem odosobnionym. Tematycznie pokrewne są między innymi "Bełkot", czy też bardzo sugestywny "Jarek". Obok polityki "Drive-by" porusza temat pedofilii w utworze "Zły dotyk", czy też w bardzo ciekawy sposób rozpatruje kwestię legalizacji marihuany w "John ty jaraj". Wszystko to dobitnie powiedziane, a kiedy trzeba to i wykrzyczane. Sporo buntu jest w tych chłopakach, i to buntu całkiem uzasadnionego, przemyślanego i dojrzałego. Całość okraszona oczywiście bardzo adekwatną muzyką, bo gdzie znajdziemy więcej buntu niż w rozbrzmiewających rytmicznie przesterowanych gitarach i szybko rapowanych zwrotkach?
Oczywiście jak na przyzwoity rapcore przystało, w Drive-by pojawiają się również skratche. Przenoszą one nas między mury zamalowane kolorowym graffiti w kawałku "Taki jest sens" czy chociażby we wspomnianym już "John ty jaraj". O ile w pierwszym stanowią tylko swego rodzaju ozdobnik, w "John ty jaraj" już całkiem ładnie wkomponowują się w gitarowe przejścia między każdym refrenem a zwrotką. Jeśli chodzi o ten konkretny utwór, wypadałoby się na chwilę zatrzymać. Muzycznie, jak na niecałe cztery minuty, naprawdę sporo się w nim dzieje. Zaczyna się od szybkiego kostkowania zgranego z tomami i centralą. Wokal wchodzi od razu i po chwili ciekawe przejścia wprowadzają nowy riff, pod który Lingo rapuje bez perkusji. Za chwilę wchodzi ona wraz z basem, nadając wszystkiemu odpowiedniego bujnięcia. Całość bardzo szybko się rozkręca, kawałek momentalnie przybiera na dynamice, by w pewnym momencie wszystko przerwał fragment z filmu Miś w reżyserii Stanisława Barei. Po tym fragmencie całość znacznie się uspokaja, a gitarowym clear w tle, sprzyja oczywiście głębszemu wsłuchaniu się w tekst. Końcówka zaś należy już do ostrego pogo. Tego typu spowolnienia w "Życiu ponad Życiem" są oczywiście pewną normą, lecz to w "John ty jaraj" dzieje się naprawdę dużo. Taki jest sens na przykład zaczyna się bardzo niepozornie, by sylabizowane pierwsze wersy mocno wybiły nas z pantałyku. Kawałek też przewiduje wiele ewolucji na tle muzycznym, łącznie z pozbyciem się gitarowego przesteru na rzecz rozbudowanych wersów tekstu, jak to się również dzieje chociażby w utworze "Życie, ulica, wolność, muzyka".
Od takiego standardu na płycie mocno odbiega "Konsolog" i "Południowy brud". To klasyczne rapcorowe numery z hardcorowym podkładem i instrumentalną rytmiką w miejscu hiphopowego beatu. Na piedestale oczywiście tekst i przekaz. "Konsolog" to wspomniany już przeze mnie wcześniej dekalog zespołu, natomiast ostatni na płycie "Południowy brud" jest przedstawieniem śląskiej rzeczywistości bez upiększeń. Do utworu zaproszeni zostali okoliczni goście znani ze sceny hiphopowej i reggae w postaci Rufijoka, Metrowego i Bu. Obok wspólnego pochodzenia, łączy ich wszystkich pewna przestrzeń muzyczna. Choć w wykonywaniu rapu każdy z nich ma swój patent, wspólnymi siłami świetnie zwieńczyli debiutancki album rodem z południa Polski, zapraszając słuchaczy na Śląsk. Cały album zaprasza zaś wszystkich chętnych do wspólnej zabawy, a krytykantom każe... no właśnie... ze względów cenzuralnych zachęcę do osobistego przesłuchania krążka.
Jak na debiut, "Życie ponad Życiem" jest płytą bezbłędną, płytą utrzymującą słuchacza w przekonaniu, że zespół wciąż nabiera wiatru w skrzydła. Pierwszy album Drive-by jest również bardzo wyważony, i to na wielu płaszczyznach. Idealne proporcje zostały zachowane między elementami rapu i hardcoru, balansując w każdym numerze pomiędzy bujającymi rytmami opatrzonymi przyzwoitym flow, a niemal zmuszającym do moschu młóceniem. Równowaga zachowana została także pomiędzy warstwą tekstową a muzyczną, nie dając żadnej z nich odwrócić uwagi od całości. W przypadku tekstów prezentowanych przez Drive-by i chwilami bardzo rozbudowanej muzyki te osiągnięcie, w moim odczuciu, zasługuje na największe uznanie. Szczerze polecam.
Łukasz Haciuk