Siedzę w zadumie przy komputerze, płyciwo kręci mi się w odtwarzaczu, kawa stygnie mi w kubku. Bo myślę intensywnie: ile można nagrywać podobnych do siebie płyt/piosenek? Podobnie zaaranżowanych, z podobnymi riffami?
Diabeł siedzący na lewym ramieniu szepcze mi do ucha: nie można, hańba im, hańba Carrionowi! "Sarita" to powtórka z rozrywki, grzany kotlet, a przecież Ty, Jurku, nie lubisz odgrzewanych kotletów.
Aniołek - ten z ramienia prawego - kłóci się z Diabłem: przecież Jurek to student, więc je tylko i wyłącznie odgrzewane kotlety, jeśli w ogóle je... To nie argument. Poza tym, gdy np. ACe Pierun DeCe wydaje 1569 płytę brzmiącą tak samo, napakowaną podobnymi riffami, to nikt nie protestuje.
Aniele, Diable - spadówa. Dajcie mi samemu pomyśleć!
Myślę…
Słucham…
Myślę…
Dobra, piszę:
Carrion ma dobre, mocne piosenki! "Po drugiej stronie lustra" wyskakuje z hard rockowych ram i atakuje niemal thrashowym riffem. Dodajmy do tego mocny wokal, cedzone przez zęby słowa Grzegorza Kowalczyka, wspomaganego przez Daniela Adamczyka (potrafi chłopak ryknąć!) i już mamy argument za tezą, że nowy materiał grupy z Radomia chwyci na koncertach.
Carrion ma ciekawe aranże! No jasne, że elektroniczne wjazdy nikogo nie zaskoczą, ale świetnie ubarwiają wszystkie kawałki - bardzo podobają mi się zabawy koleżanki Doroty Turkiewicz z numeru tytułowego. A gdy jeszcze zwrócimy uwagę na (znów) pierwszorzędny wokal i nośny refren - co otrzymamy? Killera!
Carrion potrafi fajnie zwolnić! Mówię o drugiej części numeru "Armia cieni", gdzie dominują czyste klawisze i nieprzesterowane gitary. Na moment "Sarita" przestaje być ostra, mocna, agresywna, a staje się piękna, po prostu.
Diable, Aniele - zapraszam Was ponownie. Chciałem, w Waszym towarzystwie oświadczyć: pewnie, że Carrion się powtarza, ale robi to zgrabnie, robi to przekonująco, sprawia, że chce mi się - o ile będę miał możliwość - wpaść na ich koncert. To chyba wystarczająca rekomendacja. Idziecie ze mną?
Jurek Gibadło