Ulver

Childhood's End

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Ulver
Recenzje
2012-05-31
Ulver - Childhood's End Ulver - Childhood's End
Nasza ocena:
9 /10

W 2009 roku oglądałem Ulver w Lillehammer na ich pierwszym po latach koncercie. Mnóstwo emocji towarzyszyło temu występowi, napięcie było obezwładniające.

Mniej więcej w połowie setu Norwegowie zagrali cover The Byrds "Everybody’s Been Burned". Ten "przerywnik" pozwolił widowni zaczerpnąć tchu. To był wyjątkowy gig, szkoda, że później w Warszawie nie udało im się stworzyć porównywalnego show.

Tak czy owak już w 2009 roku pojawiały się informacje, że Ulver pracuje nad płytą z coverami. W tym samym roku zespół nagrał cover Pink Floyd na składankę ("The Wall Re-built"), wydaną przez Mojo Magazine z okazji 30-lecia "The Wall". Zarejestrowali z tej okazji "Another Brick In The Wall, p.1". Kolejne lata mijały, pojawiały się sporadycznie kolejne covery, ale albumu nie było widać na horyzoncie. Aż do teraz.

Przyznam, że podchodziłem do tego wydawnictwa z dużą dozą sceptycyzmu. Głównym powodem było rozczarowanie, jakie przyniosło "War Of The Roses", które zwyczajnie obnażało nienajlepszą formę, w jakiej panowie się znaleźli. Kolejna przyczyna to to, że nie widziałem większego sensu w nagrywaniu "zwykłych" wersji klasyków psychodelicznej muzy. Może gdyby zrobili wersje elektroniczne, byłoby ciekawie, a tak... I z takim właśnie nastawieniem zacząłem odsłuch. W miarę, jak mijały kolejne utwory, nie biłem się w pierś. Waliłem w nią z całej siły. Jakże się myliłem.

"Childhood's End" nagrywane było podczas różnych sesji w latach 2008-2011. Nie słychać tego; krążek brzmi, jakby był rejestrowany w czasie jednej sesji, wręcz za pierwszym podejściem. Brzmi bardzo naturalnie, żywo i świeżo, tak jakby muzycy po prostu weszli do studia i grali numer po numerze.

W dużej mierze - pomijając wszystko inne - brawa należą się Wilkom za wybór materiału. Łatwo sięgnąć po Floydów, Doorsów czy King Crimson. Ulver, pomijając Jefferson Airplane, wydobyli na światło dzienne utwory albo nieznane szerzej, albo po prostu zapomniane. Dość jasno wypowiada się w tej sprawie wokalista Kristoffer Rygg, stwierdzając "Wiedza większości ludzi jest jakby ograniczona do The Doors. Doorsi byli spoko, jednak wtedy działo się o wiele więcej, zwłaszcza w undergroundzie, to są nagrania, które niejako zaginęły, a które zasługują na uwagę".

Nie są to elektroniczne wersje, a jednak zespół zabierając się za ten materiał postawił swój stempel. Nie zniszczył tych świetnych numerów, zmieniając zbyt wiele, ale też nie zagrał ich identycznie, tak jak brzmiały w oryginale. Muzycy wykorzystali obecne możliwości studyjne, dając więcej przestrzeni, co tylko wyszło na plus, zważywszy na psychodeliczny charakter utworów. Jednocześnie zachowali umiar, nadając muzie iście retro-sound. Słowem, w brzmieniu zaistniało coś, co śmiało można nazwać złotym środkiem. I był to właściwy ruch, retusz, ale bez niszczenia klimatu, ducha starych nagrań. Słychać, że chłopaki świetnie się bawili w czasie sesji, i ta atmosfera udziela się słuchaczowi. Grają kawałki ze znakomitym feelingiem. Groove w jednym z moich ulubionych na płycie "66-5-4-3-2-1" Troggs jest niesamowity, a ja nie mogę przestać śpiewać razem z Garmem "It's no use pretending, baby, I'm feeling the same way, too, So come on over to my place, There's so much that we can do, 'cause i know what you want...".

Repertuar jest zróżnicowany, od przebojowych, popowych w charakterze piosenek, po bardziej psychodeliczne, ale też lekko zagrane numery (m.in. "Dark is the Bark" Left Banke czy "Magic Hollow" The Beau Brummels). Od początku do końca "Childhood's End" ma spójny klimat, któremu ton nadaje przestrzenne, specyficzne brzmienie. Takie, jakie tylko Ulver potrafi wykreować. Jedynym minusem, który jednak nie przeszkadza w odbiorze, jest wokal Garma. Do niektórych utworów pasuje, w innych sprawdza się słabiej. Na szczęście, nie psuje obrazu całości. To było jednak do przewidzenia, nie każdy potrafi zaśpiewać wszystko.

Ulver zafundował słuchaczom psychodeliczno-popową wycieczkę. Ja udałem się na nią z przyjemnością, dając się unieść wykreowanemu przez Norwegów klimatowi. Chętnie bym zobaczył płytę nagraną przez Ulver w tym stylu, ale z ich autorskim materiałem. Zwłaszcza, że po "Blood Inside" gdzieś zgubili wenę. Okazuje się, że zwrot w stronę własnych korzeni  muzycznych jest strzałem w dziesiątkę. Być może to zainspiruje ich do tworzenia kolejnych znakomitych płyt. Póki co, mamy album, dzięki któremu można dowiedzieć się (w przypadku niektórych - przypomnieć) o wielu wyjątkowych utworach i ich twórcach. Pełna rekomendacja.

Sebastian Urbańczyk

Zdaniem Konrada Sebastiana Morawskiego:

 

Radio Ulver znowu nadaje! Tym razem inaczej niż zwykle, bo retrospektywnie. Z przywołaniem psychodelicznego ducha końcówki lat sześćdziesiątych XX wieku.

Album zatytułowany "Childhood's End" to dzieło zupełnie inne niż ostatnie studyjne krążki norweskich pionierów muzyki wymykającej się sztywnym określeniom. Płyta zawiera szesnaście interpretacji utworów z lat 1966 - 1973 utrzymanych w rockowym klimacie ze szczególnym uwzględnieniem dwóch gałęzi tego gatunku: psychodelii oraz rock n' rolla. Zatem przy tej okazji można zapomnieć o Ulverze w wydaniu ascetycznym i mrocznym. Oto bowiem powstał zestaw kawałków, który wyznaczył inną drogę w karierze tego wszechstronnego zespołu.

Krążek nie powstał w trakcie jednej sesji nagraniowej, bo te odbyły się w Crystal Canyon Studios w Oslo w dwóch wydaniach, które zostały rozdzielone trzyletnią przerwą. Muzycy Ulver zarejestrowali część coverów już jesienią 2008 roku z udziałem perkusisty Larsa Pedersena, a materiał został uzupełniony latem 2011 roku z Thomasem Pettersenem za zestawem. Warto nadto wspomnieć, że w studio pojawiła się duża grupa zaproszonych gości, choćby basista Mats Engen, gitarzyści Espen Jorgensen i Trond Mjoen oraz dwa żeńskie głosy w osobach Ingvild Langgard oraz Sisi Sumbundu.

"Childhood's End" wypełniły kompozycje z koszyka anglosaskiej grupy utworów - covery zespołów z USA i Anglii. To kolejny z efektów zaangażowaniu do zespołu Daniela O'Sullivana. Tym samym na podszytym elektroniką albumie można odnaleźć ożywione interpretacje utworów The Troggs, The Pretty Things czy The 13th Floor Elevators, niemalże romantyczne wyobrażenia o kompozycjach The Beau Brummels, The Left Banke i The Music Emporium, a także okryte mgłą psychodelii wariacje na temat piosenek Jefferson Airplane, Les Fleur De Lys oraz The United States Of America. Całość została okraszona wspaniałymi i nareszcie intensywnymi wokalami Garma oraz pełną zwrotów i niespodzianek sekcją instrumentalną. Te covery mogą zaskoczyć niejednego starego wyjadacza rocka! A przy tym młodszych fanów zaprowadzić do świata, którego nie mieli okazji odkryć.

Ulver na tym albumie jest inny niż zwykle. O ile przy okazji "Wars Of The Roses" zespołowi zarzucano nazbyt inteligencką formę, o tyle "Childhood's End" jest materiałem nieskomplikowanym w odbiorze. Nie ma trudności by zamknąć się w rytmie uwięzionych w latach sześćdziesiątych gitar czy postukać w wiekowe klawisze. Nie ma w nowym krążku tajemnicy, ani ascezy. Dominuje rześki, ale też często psychodeliczny klimat. Nowoczesność zdradza się jedynie w dopracowanym brzmieniu. 

Cóż zatem można dodać na koniec?  "Childhood's End" to szesnaście nieprzypadkowych interpretacji znakomitego zespołu, który raz jeszcze poszedł niespodziewaną drogą. To kolejne wyborne oblicze Ulver.

Konrad Sebastian Morawski