Niedawno miałem okazję pisać o ostatnim albumie Alcest, a już w moje ręce trafiła nowa płyta Les Discrets. Oba bandy to awers i rewers tej samej monety.
Utrzymane są w zbliżonych klimatach, Alcest tworzy bardziej eteryczną muzykę, twórczość Les Discrets z kolei ma wyraźniejsze kontury. Dopełnieniem obrazu jest udział Neige (Alcest) i Teyssiera oraz Wintehaltera (Les Discrets) w projekcie Amesoeurs. Z pewnością, fanom klimatycznego grania nie są obce obie te nazwy. Apetyt na nowego długograja rozbudził "Apres l‘ Ombre", zawarty na wydawnictwie Prophecy Prod. pt. "Whom the Moon a Nightsong Sings", gdzie akustyczne numery prezentowali różni mistrzowie klimatów (Ulver, Empyrium, Nest, October Falls, Orplid...).
"Ariettes Oubliées..." niczym nie zaskakuje, to wciąż ‘atmosferyczna’ muzyka, osadzona w shoegaze/post-rocku ze szczyptą blacku. Słychać również echa starej Katatonii (solówki) czy fińskiego This Empty Flow. Słowem, wszystko już było. Jednak Les Discrets, nagrywając swój drugi album w karierze, nie zdawało egzaminu z oryginalności. Pytanie brzmiało, czy uda im się napisać równie dobre numery, jak na debiutanckim LP? Można odpowiedzieć twierdząco, nawet jeśli nie dotyczy to całej zawartości "Ariettes...".
Les Discrets nagrywa dość długie, rozbudowane kompozycje. W większości udaje im się prowadzić słuchacza tak, by ten nie odczuwał znużenia, choć zdarzają się mielizny. W moim odczuciu najważniejszy, w przypadku tego typu grania, jest klimat. Francuzi potrafią czarować dźwiękami. "Ariettes..." jest idealne na jesienno-zimowe odsłuchy. W dobrze mierzonych proporcjach jest raz melacholijnie, raz mrocznie, niepokojąco, innym razem jakby słońce przebijało zza chmur. Sporo piękna udało im się zawrzeć na tym krążku. Utwory mają swą dramaturgię. Muzycy zgrabnie przechodzą od delikatnych do mocniejszych brzmieniowo partii. Zmieniają klimat w obrębie danego utworu, a wszystko odbywa się bez zgrzytu, wszystkie elementy do siebie pasują. Większość numerów ma jakiś temat, który pozostaje w głowie na dłużej. To odróżnia ich od krajan z Alcest. Neige nagrywa płyty, w których klimacie człowiek może się zanurzyć, ale ciężko wyodrębnić jakieś charakterystyczne partie. To zabieg celowy. Teyssier stawia na bezpośredni kontakt ze słuchaczem, serwując zapadające w pamięć partie gitar. Wystarczy posłuchać "Apres l‘ Ombre" czy "Ariettes oubliées", by mieć właściwy obraz tego, o czym mówię. A takich momentów na płycie nie brakuje. Les Discrets o wiele lepiej zresztą sprawdza się w lżejszym graniu, niż w tym nawiązującym do metalu, bowiem w tym drugim przypadku są znacznie bardziej przewidywalni.
Wokale Teyssiera i Audrey Hadorn idealnie komponują się z zawartością muzyczną. Zarówno Teyssier, jak i Hadorn mają ciekawą barwę głosu, bardzo dobrze nawzajem się uzupełniają. Teyssier śpiewa bardzo lekko, jedynie podkreślając melodię, nie "wychodząc" przed instrumenty. Francuska mowa, użyta w tekstach też niewątpliwie odgrywa istotną rolę w tworzeniu klimatu płyty.
Żałuję, że Francuzi nie zaryzykowali i nie poszli dalej ze swą muzyką. Mieli świetny debiut i jakby bali się wyjść poza to, co już raz się sprawdziło. Z drugiej strony, wydaje się, że Teyssier nie chce nic zmieniać, bo doskonale czuje się właśnie w takim graniu. Najważniejszym faktem jest to, że zespół wciąż potrafi kreować specyficzny klimat, wciąż pisze dobre utwory i pozostaje jednym z najlepszych bandów w tej niszowej stylistyce.
Sebastian Urbańczyk