Going Out In Style (Fenway Park Bonus Edition)
Gatunek: Rock i punk
Słoneczna pogoda za oknem to dobry pretekst by wrócić do muzyki Dropkick Murphys. Okazja podwójna, gdyż bostończycy wznowili swój ostatni album "Going Out In Style".
Dropkick Murphys going mainstream. Tak można określić zmianę brzmieniową, jak zaszła na wspomnianym krążku w stosunku do wcześniejszych wydawnictw. Swój punk rock klasy robotniczej wypchnęli z knajp i przenieśli na stadiony. Dosłownie. Najnowsze wydawnictwo nosi podtytuł "Fenway Park Bonus Edition". Zawiera dwa krążki. Jeden z podstawową wersją płyty bez bonusów. Drugi to zapis dwóch wieczorów, jakie muzycy spędzili w towarzystwie między innymi innego znakomitego bandu The Mighty Mighty Bosstones, grając na żywo na stadionie Boston Red Sox.
Nie dziwi to szczególnie, gdyż zespół jest silnie związany zarówno z miastem, w którego pochodzi, jak i klubem baseballowym Red Sox. Występ na stadionie stanowi niejako ukoronowanie jego dotychczasowej kariery. W końcu to z tym klubem należy wiązać olbrzymią popularność, jak towarzyszy formacji. Kariera Dropkicków znalazła się na fali wznoszącej w 2004 roku, kiedy to z okazji rozpoczęcia sezonu baseballowego nagrali starą piosenkę Boston Red Sox "Tessie", która jest odtwarzana przed każdym meczem tej drużyny. To zwróciło uwagę oficjeli miejskich i od tamtej pory Dropkick Murphys grają z okazji obchodów święta Św. Patryka, organizowanych przez miasto, a poza tym są patronami Boston Red Sox, Bruins i Celtics. Utwory kapeli wykorzystano w "Infiltracji" Martina Scorsese oraz w "The Fighter" Davida O. Russella. Nic zresztą dziwnego, skoro tytułowy utwór z albumu "The Warrior’s Code" zespół poświęcił głównemu bohaterowi tej filmowej opowieści, Micky’emu Wardowi. Te lokalne odnośniki złożyły się na solidne podwaliny pod silną identyfikację rzeszy fanów z bandem, złożonym z Amerykanów o irlandzkich korzeniach.
Wspomniałem o złagodzeniu brzmienia na "Going Out In Style". Świadomy ruch dojrzałego zespołu. Ostatnia płyta pełna jest hitów, które można śpiewać chórem zarówno w zatłoczonych pubach, jak i na dużej przestrzeni stadionowej. Mocniejszy niż zwykle nacisk położony został na folk. Mnóstwo tu chóralnych śpiewów, irlandzkiego klimatu, punkowego czadu. Perkusja nadająca ton utworom jest świetnie wyprodukowana, bardzo bliska ‘żywemu’ brzmieniu. Numery są na tyle zróżnicowane, by słuchacz szybko się nie znudził. Mamy hymn w postaci "Hang ‘em high", skoczny "The Hardest Mile", balladowo-folkowy, idealny do śpiewania po pijaku, najlepiej w większej grupie "Cruel", pełen mocy "Deeds Not Words" (który spokojnie mógłby znaleźć się na "The Meanest of Times"), czy totalnie beztroski "Memorial Day". Jest jeszcze oryginalnie nagrany w 1913 roku "Peg ‘O My Heart", z gościnnym udziałem Bruce’a Springsteena. Tyle odnośnie podstawowej zawartości.
Bez dwu zdań nowa edycja przeznaczona jest głównie dla tych, którzy byli obecni we wspomniane wieczory na Fenway Park oraz dla oddanych fanów z różnych stron świata, którzy są ciekawi atmosfery jaka wtedy panowała. Warszawscy fani mogą mieć o tym pewne wyobrażenie, gdyż bostończycy odwiedzili nasz kraj dwukrotnie. Każdy, kto był w Progresji lub w Stodole wie, że klimat na ich koncertach jest znakomity, podobnie jak towarzysząca ich występom zabawa. Nie inaczej musiało być podczas grania na Fenway Park. Dowodem jest zarówno fantastyczny występ, jak i krótkie pogadanki muzyków w trakcie przerw między kolejnymi utworami, a wreszcie reakcja publiczności. Aranżacja wielu numerów, punkrockowych energetycznych pocisków w wersji oryginalnej, sprawiła, że występ na Fenway był bardziej klimatyczny niż energetyczny. Kawałki są zagrane po prostu lżej, nie mówiąc już o pół-akustycznych wersjach trzech z nich, w tym "Boys On The Docks" czy "The Dirty Glass".
Posiadacze podstawowej wersji mogą sobie odpuścić zakup tego wydawnictwa. Jeśli są fanami Dropkicków mają zapewne wydane w 2010 r. DVD z zapisem ich koncertu na Lansdowne. Wiele utworów z obu gigów się pokrywa. Tak czy inaczej dla mnie każda okazja jest dobra do przypomnienia sobie twórczości ekipy z Bostonu. Polecam na odprężenie i poprawę humoru. Mi przynajmniej uśmiech nie schodzi z twarzy, kiedy słucham ich numerów.
Sebastian Urbańczyk