Pearl Jam hucznie świętuje okrągłą rocznicę. Pod szyldem "Pearl Jam Twenty" pojawił się już film w reżyserii Camerona Crowe, soundtrack do tego obrazu, teraz zaś przyszedł czas na książkę, a właściwie imponujący album, stanowiący bogatą dokumentację dwu dekad działalności kapeli.
Pearl Jam bez wątpienia zasługuje na taką publikację, bez względu bowiem na to, czy regularnie sięgamy po jego płyty czy też nie, przez przeszło dwadzieścia lat zespół dorobił się legendarnego statusu. Wywodząc się z ówczesnej sceny Seattle, która swego czasu rozsadziła od środka rockową szufladę, wprawiając w popłoch wielu działających w jej ramach dinozaurów, Pearl Jam - jako jedyny z ówczesnych składów - wciąż jest regularnie funkcjonującym bandem. Nie przeszkodziły mu ani skoki w bok poszczególnych muzyków, o których zresztą w "Twenty" jest mowa, ani też zmienne gusta publiczności. Oczywiście, kosmicznych wyników sprzedaży debiutanckiego "Ten" nigdy nie udało się Amerykanom powtórzyć, ale wszystko wskazuje na to, że średnio im na tym zależało. I zależy.
"Twenty", solidne jak cegła tomiszcze, wydane przez Kagrę w twardej oprawie i w powiększonym formacie, nie jest typową biograficzną publikacją. Nieprzypadkowo, jako autor "Twenty", wymieniony jest sam zespół, jest to bowiem historia Pearl Jam, opowiedziana własnymi słowami jego członków. Pod słowem wstępu do książki podpisał się wspomniany już Cameron Crowe, zaś uporządkowanie dat i faktów oraz teksty dotyczące poszczególnych albumów formacji, to z kolei zasługa Jonathana Cohena i Marka Wilkersona. Przede wszystkim jednak głos należy do muzyków Pearl Jam (choć swoje trzy grosze wtrącają także m.in. Chris Cornell, Neil Young, Dave Grohl, Bono, Pete Townshend czy Bruce Springsteen), którzy snują swą opowieść, począwszy od początków w Green River i Mother Love Bone, poprzez gigantyczny komercyjny sukces "Ten", zmiany personalne, liczne kampanie społeczne i walkę z monopolem Ticketmaster czy tragedię na Roskilde, gdy w trakcie koncertu Pearl Jam zginęło dziewięcioro fanów, stratowanych przez tłum.
Poszczególne rozdziały "Twenty" dotyczą kolejnych lat funkcjonowania kapeli, a wydarzenia zazwyczaj przyporządkowane są konkretnym datom. Ten encyklopedyczny, na pierwszy rzut oka, układ jest bardzo skutecznie urozmaicany, dzięki czemu nic nie stoi na przeszkodzie, by przeczytać tę książkę od deski do deski. Po pierwsze, to zasługa wspomnianych komentarzy muzyków, którzy dodają "mięsa" do suchej faktografii. Poza tym, w "Twenty" znalazły się odrębne rozdziały, przedstawiające prehistorię Pearl Jam i poszczególnych muzyków (w formie wywiadów) oraz odnoszące się do Temple of The Dog i kompletu albumów formacji.
Dodatkową wartość ma bardzo bogata dokumentacja obrazkowo-zdjęciowa, niekoniecznie oficjalna, ale za to prezentująca wszelkiego rodzaju, mniej lub bardziej amatorskie, foty i skany. Można zatem obejrzeć m.in. wyciąg z konta Eddiego Veddera, na którym znajdowało się 10 dolarów i 99 centów, metkę kurtki wokalisty (po wyjaśnienie, dlaczego w książce znalazła się właśnie ta metka, odsyłam do lektury), czy choćby złapany klatka po klatce moment, gdy na jednym z koncertów Vedder statywem od mikrofonu wybija dziurę w scenie i chowa się w jej wnętrzu. Podobnych materiałów jest tu zatrzęsienie: setki zdjęć, różnego rodzaju zapiski, setlisty, oficjalne pisma, notatki prasowe czy uwiecznione przy pomocy maszyny do pisania teksty utworów. Szkoda tylko, że pełną radość z ich widoku utrudnia chwilami brak podpisów.
Bezdyskusyjnie, "Twenty" to rzecz obowiązkowa dla fanów, ale też bardzo wartościowe wydawnictwo dla tych, którzy chcieliby po prostu dowiedzieć się więcej o Pearl Jam. Wystarczą same podane tu suche fakty, wsparte wypowiedziami muzyków, by z kart książki wyłonił się obraz zespołu, stojącego na uboczu mainstreamowej sceny; zespołu szczerego, szanującego fanów, a zarazem zawsze świadomego własnych przekonań, nawet, jeśli nie spotykało się to z aprobatą czy zrozumieniem części z nich. Wydaje się, że dziś nie są to wartości, którym zawracają sobie głowę współczesne rockowe gwiazdki, którym dane jest przez moment połyskiwać na firmamencie, by po chwili nieodwracalnie pogrążyć się w niebycie. Warto.
Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka