"Coś dokładnie pośrodku The Stooges i Eyehategod. Poważnie.". Tak sami zainteresowani anonsują swe drugie pełnometrażowe wydawnictwo.
Cały punk rock, najkrócej rzecz ujmując. Wrocławski zespół We Are Idols być może faktycznie startował jako "zgrywa", stąd też ironiczna nazwa i "fałszywe rekomendacje" od G.G. Allina czy Lemmy`ego z Motorhead. Jednak Piotrkowi, Igorowi, Łukaszowi, Kapuchowi i Galonowi zdecydowanie nie jest już wesoło i beztrosko. A z tej przytłaczającej frustracji, gniewu, rozczarowania i bólu narodził się "Powerless" - album znakomity, świetnie wyprodukowany, smutny, a zarazem porywający.
Skoro punk rock, to zaczynamy od d-beatu. Otwierający wydawnictwo utwór "Generation Back" postawi na baczność wszystkich miłośników "modern d-takt", a więc takich kapel jak Victims, Auktion czy Disfear. Nie ma znaczenia, że w połowie piosenka z punkowej przekształca się w hardrockową. Do niewesołego przesłania "zostaliśmy zostawieni z pustymi rękoma" pasuje to idealnie. "Gorycz porażki i rozczarowanie" wyrażone językiem death`n`rolla albo jak kto woli punkowego metalu.
Kurs na Entombed zmieszane z Black Sabbath i Disfear jest kontynuowany w kolejnych, równie depresyjnych kompozycjach "Into Despair" i tytułowej. Monumentalne partie rodem z EyeHateGod znajdują rozwinięcie w d-beatowym, ponurym rock`n`rollu. Ten paradoks "smutnej przebojowości" najlepiej chyba słychać w "Lonesome Freedom" i "Triangle", chociaż sami autorzy tych pogrzebowych hymnów przegranych ludzi raczej nigdy by ich "hitami" nie nazwali. A jednak piosenki te, podobnie jak równie chwytliwa "The Eye", bardzo się podobają i trafiają na "prywatne listy przebojów". Jak dla mnie cała ta płyta mogłaby na takową trafić.
W punk rocku nie brakuje socjologów i filozofów. W Lublinie funkcjonował kiedyś zespół Poem After Auschwitz - samą nazwą nawiązujący do dorobku klasyków "szkoły frankfurckiej", z Theodore`m Adorno na czele. We Are Idols natomiast w "Modernity and the Holocaust" bezpośrednio odwołują się diagnozy Zygmunta Barmana - Europa została zbudowana na masowych grobach, a Nowoczesność wraz z rozwojem przyniosła też możliwość anihilacji na niespotykaną skalę, skrzętnie wykorzystanej (wszak zdaniem Habermasa żyjemy w "późnej Nowoczesności") i odpowiednio uzasadnianej (nie zmienia wiele fakt, że wielu tych "uzasadnień" się dziś wstydzimy).
Stąd o krok do pradawnego przekonania, że "wszystko marność" ("Vanity") oraz ogólnego zwątpienia i oczekiwania końca ("Weight of Bombs"). "Bonem of Dogs" to z kolei death`n`rollowa refleksja nad ideą, że rzeczywistość zaczyna się w mroku, natomiast szukając słońca - podobnie jak krety - ślepniemy. "Świat mógłby być piękny, gdybym mógł nie widzieć prac Nachtweya" - śpiewa Igor, i jeśli jeszcze tego nie zrobiliśmy, to powinniśmy czym prędzej zapoznać się z pracami amerykańskiego fotografa, by zrozumieć ten ból.
Całość wieńczy mogący się nieco kojarzyć z Black Flag utwór "Guilt" - dopełniający czary goryczy i zaskakujący nieco melancholijnymi, gitarowymi solówkami. Tak kończy się ta znakomita płyta. Bardzo polecam.
Krzysztof Kołacki