Na okładce płyty spowita w dym diaboliczna lokomotywa o numerze bocznym, jakżeby inaczej, 666, miażdży stosy szkieletów, czaszek i piszczeli. Na rurze pręży się kształtna, roznegliżowana niewiasta. Wokół majestatyczna ciemność rozświetlana płomieniami.
Taki obrazek sugerować możne ekstremalnie ciężką odmianę rocka. Bardziej szczegółowa analiza wydrukowanych treści pozwala rozpoznać w składzie zespołu byłych członków Stratovariusa, czyli perkusistę Jorga Micheala i basistę Jari Kainulainena oraz wokalistę Roberto Dimitri Liapakisa znanego z Mystic Prophecy. Cała trójka o zdecydowanie power metalowej przeszłości. Czyżby jednak tego rodzaju muzyka stanowić miałaby zawartość krążka?
Te teoretyczne rozważania są jak najbardziej uzasadnione, bowiem jest to debiut formacji Devil's Train i ja osobiście nie natknąłem się na jakiekolwiek przecieki dotyczące stylistyki wspólnego projektu wyżej wymienionych grajków. Ale dość tych rozważań, czas posłuchać muzyki. Pierwsze dźwięki stanowią kolejną niespodziankę i zaskoczenie, bowiem z głośników rozbrzmiewa ... bluesowa harmonijka ustna (coś w stylu wczesnego Breakout). Ale po 5 sekundach zostaje ona skutecznie zagłuszona mocnymi gitarowymi riffami i nawałnicą sekcji rytmicznej. Rozpoczyna się mocna rockowa nawalanka, która zajmie słuchacza przez najbliższe czterdzieści kilka minut.
Muzycznie Devil's Train prezentuje soczyste hard and heavy czasem jak coś w stylu Black Label Society. Dobrą robotę wykonuje najmniej znany muzyk formacji, czyli grecki gitarzysta Laki Ragazas. Mocne, gęste riffy, ostro cięte solówki często w wysokich rejestrach dominują na płycie niepodzielnie, są jej ozdobą i atrakcją. Warto zapamiętać to nazwisko. Może się czepiam ale trochę irytuje mnie sapanie R.D. Liapakisa. Po każdej wyśpiewanej frazie z głośnym jękiem wypuszcza powietrze. Na płytach swego macierzystego Mystic Prophecy też tak robi, ale mniej to się "rzuca w uszy" bo jest skutecznie przykrywane dźwiękami instrumentalistów.
Zdecydowana większość repertuaru to dziarskie utwory utrzymane w szybkim, czasem wręcz szaleńczym tempie. Dwa kawałki wyłamują się z tego opisu. To "Forever" zagrany dużo wolniej (taka nasterydowana power ballada) oraz "The Answer", w którym dodatkowo pojawia się gitara akustyczna wnosząca sporo uspokojenia. Dobrze wypadają "Roll The Dice", "Room 66/64" czy też "Yellow Blaze" czyli takie klasyczne łojenie z ciekawymi refrenami. Płytę zamyka "American Woman" najbardziej znany z wykonania Lenny Kravitza chociaż to kompozycja zespołu Guess Who. Całkiem dobrze słucha się tej płyty. Nie jest to może rzecz wybitna i rewolucyjna, ale wielu miłośnikom gitarowego łojenia ma szansę przypaść do gustu.
Robert Trusiak