Breżniew… ujrzałem śmierć na scenie
Gatunek: Rock i punk
Zauważyliście tę tendencję? Polskie zespoły nie mogą się "skończyć".
Najpierw Illusion - Lipa zapowiadał kilka lat temu, że nie ma opcji powrotu. Jednak jest. Potem Kazik zarzekał się, że KNŻ nie nagra już więcej płyt. Nagrali. Teraz Pidżama Porno - Grabaż stwierdził, że to zamknięty rozdział. Postanowił go otworzyć i, z tego co można wyczytać na jego FB, chyba żałuje.
Krzysztof Grabowski bez ogródek nazywa koncert swojego byłego (?) bandu "chujowym". Gig odbył się 15 października 2011 w łódzkiej Atlas Arenie (w ramach Event Horizon Festival) i był jedynym w zeszłym roku występem Pidżamy. Choć wydawnictwo, które trzymam w łapach, promowane jest jako pierwszy oficjalny bootleg PP (a w sumie jest trzecim DVD grupy), to jednak nie sprawia wrażenia koncertu nagrywanego bez przygotowania - przynajmniej od strony technicznej. Bo już samo wykonanie utworów pozostawia wiele do życzenia. Znów podając za Grabażem - było cholernie drętwo. Po zespole widać, że te dwie godziny to dla nich droga przez mękę, a nie pełen luzu i radości reunion.
Rzućmy najpierw okiem na dobór repertuaru - 25 piosenek ze wszystkich okresów kariery Pidżamy, acz ciężko je wszystkie nazwać "największymi hitami", jak chciałby wydawca. Sorry Winnetou, dla mojego pokolenia "Twoja generacja" pozostanie największym hitem i jej brak tutaj wyraźnie mnie mierzi. Najliczniej reprezentowane jest ostatni album studyjny bandu - "Bułgarskie centrum" (6 piosenek) z utworem tytułowym, "Józefem K." i "Nikt tak pięknie nie mówił, że boi się miłości" na czele. 5 reprezentantów mają "Złodzieje zapalniczek" (m.in. "Stąpając po niepewnym gruncie"), po 4 "Ulice jak stygmaty" ("Pasażer") i "Marchef w butonierce" ("Tom Petty spotyka Debbie Harry" i "Bon ton na ostrzu noża"), pozostałe albumy są obsadzone w nieco mniejszym stopniu.
Technicznie jest naprawdę dobrze - ostry obraz, mnóstwo dynamicznych kamer, które świetnie łapią i muzyków (Grabaż w kapeluszu, a pod nim irokez), i publikę, i gigantyczną halę Atlas. Dźwięk jest więcej niż satysfakcjonujący - wokal oczywiście wybija się na pierwszy plan, instrumentarium jest znakomicie selektywne, nawet publiczność słychać świetnie. Za to producentom "Breżniewa (…)" należą się wielkie brawa.
Ale producenci nie są w stanie wytworzyć energii - ta leży w gestii zespołu i publiki. Popatrzmy na otwierający koncert "Nie wszystko co pozytywne jest legalne" - muzycy Pidżamy stoją sztywno, na gębie Grabaża rysuje się raczej znużenie, niż fun. Tłum najpierw trochę skacze, a potem tylko grzecznie wysłuchuje tego, co PP na do powiedzenia, raz na jakiś czas mrucząc słowa piosenki pod nosem. Przy "Czas czas czas" Grabowski oznajmia "czekam na wybuch wielkiego entuzjazmu!" - nic z tego, nadal tylko skupienie, ten koncert to tylko praca… Co prawda muzycy pomiędzy piosenkami próbują nakręcać atmosferę gadkami, ale szału jak nie było, tak nie ma.
Płyta wzbogacona jest o zabawne intro (muzycy nie mogą trafić w przepastnych korytarzach Atlas Areny na scenę) oraz trwający dwadzieścia minut wywiad z muzykami Pidżamy. Proszę mi więc nie wciskać kitu o bootlegu, który ma uratować wyjątkowość "Breżniewa (…)". Dobrze, że Grabaż bierze to wszystko na klatę - podkreśla, że właśnie z powodu tej porażki energetycznej zdecydował się wydać ów koncert (stąd też podtytuł DVD "Widziałem śmierć na scenie").
Od tego czasu Pidżama Porno zagrała jeszcze jeden koncert (na Odjazdach w lutym, w Katowicach) - kto wie, czy nie ostatni. W rock’n’rollu chodzi przecież o to, by radość towarzyszyła nie tylko fanom, ale przede wszystkim zespołowi. Tej radości nie widać - po co więc się męczyć? Tak więc pod względem energetycznym owo wydawnictwo niestety leży i kwiczy, realizacyjnie jest bardzo dobre, historycznie… hmmm, kto wie czy nie jest wyjątkowe, będące uwiecznieniem agonii Pidżamy. Czas pokaże. Tak czy owak - "Breżniew (…)" to płyta tylko dla wiernych fanów.
Jurek Gibadło