Dopiero teraz, po z górą trzydziestu latach aktywności na muzycznej scenie, Leszek Cichoński zdecydował się wydać swoją autorską płytę. Co prawda, zdarzyło mu się na już poprzednich albumach zamieszczać własne utwory, ale to na "Sobą gram" zaprezentował się w pełni jako kompozytor.
Cichońskiego widziałem i słyszałem na żywo wielokrotnie i to zarówno z jego własnym zespołem "Guitar Workshop" jak i w towarzystwie zacnych gości, tych krajowych jak i zagranicznych. Najbardziej w pamięć zapadły mi jego wspólne koncerty z Carlosem Johnsonem i Johnem "Broadway" Tuckerem (fantastyczna płyta "Come Together"). Zawsze widząc go w akcji przychodziło mi na myśl jedno określenie - "elegancja". Dotyczy ono zarówno jego zachowania na scenie, muzyki, gry na gitarze i generalnie całokształtu. Równie trafnie opisuje "Sobą gram", bo to jest taka właśnie elegancka pod każdym względem płyta.
Pomimo tego, że od lat Leszek Cichoński, słusznie zresztą, uważany jest za jednego z najlepszych rodzimych gitarzystów bluesowych, tego typu muzyki nie ma prawie zupełnie na płycie (wyjątkiem jest "Słońca wschód"). Jedenaście kompozycji wypełniających album to lekkie, melodyjne utwory utrzymane raczej w stylistyce rockowej, pop-rockowej a nawet popowej ("Kim jestem"). Często delikatnie podszyte funkiem lub soulem.
"Właśnie teraz" to prawie smooth-jazzowa kompozycja pięknie zaśpiewana przez Mateusza Krautwursta. Swoją drogą szkoda, że pojawia się on tu tylko w tym jednym numerze, bo to zdolny wokalista z bardzo ciekawym głosem. "Kot i pies" to lekki, wręcz przebojowy utwór zaśpiewany przez Cichońskiego w duecie z Kasią Mirowską. Nieźle wypada tytułowy "Sobą gram" będący, jak mniemam, credo życiowym Cichońskiego, do którego tekst napisał Jacek Cygan. W utworze "Wracam do domu" w roli wokalisty możemy podziwiać dawno nie słyszanego Jorgosa Skoliasa. Płytę zamyka świetny instrumentalny "Allman Brotherhood". Tytuł doskonale oddaje jego klimat i charakter, bo całość brzmi jak zaginiona kompozycja Dickeya Bettsa. Gościnnie, ale niestety w minimalnej dawce, pojawia się Wojciech Karolak na organach Hammonda.
Dobrze się stało, że Cichoński, świadom swoich głosowych ograniczeń i niedoskonałości, zaprosił do współpracy innych wokalistów. Najwięcej do zaśpiewania miał młody, ale bardzo obiecujący Łukasz Łyczkowski (na co dzień w zespole "5 Rano"). Sam gitarzysta zaśpiewał w trzech utworach i powiem szczerze nie wypadło to źle.
Na koniec zostawiłem coś, co mi na "Sobą gram" najbardziej nie pasuje. Chodzi o teksty. Dotyczą ważnych spraw życiowych, są nieprzekombinowane i proste, ale niestety czasem zbyt proste, wręcz nieznośnie trywialne i banalne. Nie będę się pastwił nad poszczególnymi słownymi "kwiatkami", ale generalizując z tzw. warstwą liryczną nie jest najlepiej. Za to od strony wykonawczo-realizatorskiej jest po prostu wybitnie. Doskonale brzmiący i zgrany zespół, świetna produkcja powodują, że krążka słucha się ze sporą przyjemnością.
Zastanawiam się tylko, jaką grupę słuchaczy zainteresuje "Sobą gram"? Naturalnym odbiorcą wydają się być miłośnicy twórczości gitarzysty. Tylko, czy jego "niebluesowe" oblicze nie będzie dla nich niemiłym zaskoczeniem? Pewnie dla wielu tak może się stać. Nie sądzę, aby ci, którzy nie znają Cichońskiego, sięgnęli po recenzowany album, bo nie jest on czymś specjalnie przebojowym i zapewne pochodzące z niego utwory z niej nie zagoszczą tłumnie w ogólnopolskich mediach.
Zupełnie na koniec małe ostrzeżenie, a raczej dobra rada. Zanim wciśniemy klawisz "Play" na odtwarzaczu najlepiej pozbyć się wszelkich skojarzeń, jakie wywołuje nazwisko Cichoński (zwłaszcza tych bluesowych). Warto dać albumowi swoiste carte blanche. Wiem, że nie jest to łatwe, bo sam wpadłem w taką pułapkę i dlatego moje pierwsze przesłuchanie tego materiału nie było specjalnie porywającym przeżyciem. Dalej było już tylko lepiej.
Robert Trusiak