Lubię muzykę progresywną, ale pod jednym warunkiem: chcę by piosenki były konkretne, solówki oryginalne i przemyślane, a nie że - jak to pisał wujek Ozzy w swojej książce - "każdy z instrumentalistów musi jebnąć swoje pie*****ne czterogodzinne solo".
Piszę o tym wszystkim, bo chcę powiedzieć, że zespół After… trafia w moje gusta idealnie - dość powiedzieć, że najdłuższa piosenka na ich trzeciej płycie "No Attachements" trwa 6 minut i 8 sekund, a muzycy nie szaleją z Bóg wie jak wymyślnymi solowymi jazdami. Ale gdy słucha się tych dziesięciu kompozycji, skupia na ich strukturze, brzmieniu, użytych środkach przekazu, nie ma się ani przez moment wątpliwości z jakim gatunkiem mamy do czynienia.
Powstały w 2002 roku we Włocławku skład After… na pierwszych wydawnictwach romansował z typowym polskim zacięciem do prog rocka - jednostajny, budowany na minorowych akordach klimat rodem z dokonań Yes czy Camel tu zboczył w kierunku współczesnej sceny z Wielkiej Brytanii (Anathema, The Pineapple Thief), sporo czerpiącej z alternatywnego rocka, ale i z innych gatunków naszej ulubionej odmiany muzyki.
Mnie najbardziej cieszą wycieczki w stronę ukochanego przeze mnie post rocka - jego specyficzny klimat, dzięki minimalistycznym, prostym partiom gitar kwintet osiąga w pięknym "My Straight Path", do którego fajnie dorzuca mocną, agresywną partię w drugiej części utworu. Jeszcze bardziej we wspomniane rejony zespół prowadzi nas w ambientowym "Happiness", którego przestrzeń może kojarzyć się z dokonaniami God Is An Astronaut albo Lights Out Asia - są klawiszowe pejzaże, są elektroniczne wstawki, a nad wszystkim góruje znów prosta, ale niezwykle ujmująca partia sześciu strun.
Tylko z dwóch strun, za to jak zmysłowo, korzysta Krzysztof Drogowski - wokalista. Jego głos kojarzy mi się trochę z Morriseyem albo Bryanem Ferrym, szczególnie w otwierającym album "All Left Behind". Jest delikatny, ale pewny, męski, pełen uczuć i bardzo sugestywny. Bardzo dobrze wpisuje się w nieco tajemniczą aurę płyty.
Na "No Attachements" najbardziej zaskakują mnie wplecione funkowe zagrywki - taka jest pierwsza partia gitary "Good Things Are Worth Waiting For", gdzie Drogowski miewa zaśpiewy w stylu Antka Kiedisa. A już totalnie Red Hotami zalatuje mi "Carried By The World" - głównego riffu nie powstydziłby się John Frusciante! Najlepsze w tym wszystkim jest jednak to, o czym mówiłem wcześniej - to cały czas muzyka progresywna, a wrzuty z innych gatunków tylko nadają jej szlachetności.
Słyszałem już marudzenie, że decyzja After… o odejściu od rdzennego prog rocka nie jest najlepsza, że szkoda, że bla bla. A takiego! Mnie trzecia płyta tej piątki podoba najbardziej, jest świeża, przekonująca i pomysłowa. Taką progresję lubię bardzo, bardzo.
Jurek Gibadło