Internet to kopalnia wiedzy. Dwa kliknięcia i z niemałej ilości portali można dowiedzieć się, że panowie z Lord Stereo udzielają się w różnych kapelach, a zdjęcia robiła im Lidia Popiel (dla niektórych bardziej fotografka, dla innych bardziej żona Bogusława Lindy).
Do tego, wszędzie (nawet w recenzjach) znalazło się sporo przemielonych, w mniej lub bardziej twórczy sposób, promocyjnych informacji, że formacja gra (uwaga!) chropowaty, psychodeliczny, szybki i melodyjny vintage heavy rock, w którym Led Zeppelin miesza się z garażowym punkiem lat '60. Pamiętając, że mowa o zespole z kraju znad Wisły, moje początkowe obawy wzrosły jeszcze bardziej, choć przecież powinno być chyba inaczej. Na szczęście, szybko okazało się, że "Lord Stereo" bez problemu broni się muzycznie, choć niektóre z promocyjnych przymiotników i porównań potraktowałbym z przymrużeniem oka.
Na pierwszy plan, podczas odsłuchu albumu, wysuwa się autentyczna przebojowość kompozycji. Energiczne, niemal radiowe kawałki gładko wpadają w ucho, a zapowiadana chropowatość występuje tu raczej w ilościach śladowych. Lubię, kiedy rockowe zespoły potrafią tworzyć luzacką i chwytliwą muzykę, nie osuwając się zarazem w zdradliwą otchłań plastikowego popu, i umiejętnie uciekając od tworzenia banalnej waty cukrowej dla przypadkowych słuchaczy. Jeszcze lepiej, gdy słyszę tak dobrze wykorzystane instrumenty klawiszowe, które zazwyczaj, nie wychodząc na pierwszy plan (za wyjątkiem leniwego i spokojniejszego "Psionic Traveller" oraz wstępu do "Organ Grinder") tworzą doskonałe, ciepłe i rzeczywiście oldschoolowe tło, dla ewidentnie gitarowej muzyki zespołu.
W tym momencie musi pojawić się zatem przymiotnik 'vintage', ale z nim też bym nie przesadzał. Na pewno daleko kapeli do soundu skandynawskich, czy brytyjskich retro składów, które pieczołowicie i z najdrobniejszymi szczegółami odtwarzają dawne brzmienia. Lord Stereo sięga po klasykę, nie bezpośrednio, ale raczej czerpiąc wzorce z zespołów inspirujących się klasycznym rockiem. Zdecydowanie więc, nie usłyszymy tu Led Zeppelin, ale na przykład Queens of The Stone Age. Obecne w "Master of Alchemy" nawiązanie do ekipy Josha Homme’a wręcz bije po uszach. Takich ewidentnych momentów nie ma tu jednak zbyt wiele. Formacja gra po swojemu, pamiętając o tym, by każdy kawałek wnosił coś nowego do całości.
"Lord Stereo" to świetny, szlachetny i przebojowy rock; idący podobną ścieżką Elvis Deluxe nie jest już samotny, choć takiego grania wciąż nie ma w Polsce zbyt wiele. Trzymam kciuki, żeby zespół utrzymał obrany kierunek, bo gównianego 'pseudo-rocka dla nikogo' jest już wkoło aż nadto.
Szymon Kubicki