Recenzentów najnowszej płyty Gienka Loski można podzielić na dwie grupy: tych, którzy kojarzą zespół Seven B oraz tych, co Gienka odkryli w "X - Factor".
Ci pierwsi nie omieszkają pochwalić się znajomością polskiej sceny rockowej, a ci drudzy znajdą sobie potrzebne informacje w internecie i również będą zgrywać ważniaków. Znajdą się też i tacy, którzy darują sobie mędrkowanie i słusznie, bowiem Seven B ma się (poza nazwiskami dwóch muzyków) tyle do Gienek Loska Band, co piernik do wiatraka.
Magia telewizji zrobiła swoje. Ustatkowany mąż i ojciec z dnia na dzień stał się gwiazdą, wpisując się przy okazji w topos "milionera z ulicy". Mimo szczerych zapewnień, że nie jest on chamem na salonach, publiczność i tak wolała wizerunek brudnego, muzycznego street - fightera, który nagle rzucił knajpiano - uliczny styl życia, by stać się idolem tłumów. Na szczęście jednak Gienek nie rozmienił się na drobne i zamiast brylować w idiotycznych "tv - szołach" dla widzów o ograniczonej ilości mózgu, postanowił nagrać płytę.
Nie ma co ukrywać, że lata grania na ulicy, złe nawyki i problemy zdrowotne odbiły się znacznym echem na sposobie śpiewania Gienka. Wokalista w dużej ilości utworów wydziera się na pełny regulator, choć na szczęście bez fałszów. W bardzo dobrej formie jest nadal Andrzej Makarewicz, spodziewałem się jednak więcej jego gitarowych popisów. Największym zarzutem jest dość nierówny poziom albumu. Obok stylowych, zarówno szybkich, jak i wolnych kompozycji (w większości po polsku i z pasującym tekstem) znajdą się też takie, które najchętniej ominęłoby się szerokim łukiem. Na szczęście tych ostatnich jest stosunkowo niewiele.
"Hazardzista" broni się wyłącznie dzięki kilku bardzo dobrym utworom i tyleż samo przyzwoitym kompozycjom. Tym sposobem parę artystycznych niedoróbek, typu skoczne reggae i kiczowate pop-rockowe wstawki nie rzucają aż tak bardzo się w oczy. Nie zmienia to faktu, że krążek należałoby polecić jedynie fanom gatunku i miłośnikom Gienka Loski.
Kuba Chmiel