If Life Was Easy
Gatunek: Rock i punk
Sporo się w ostatnich latach wydarzyło w prywatnym życiu Rogera Glovera. Separacja, rozwód, przeprowadzka z USA do Szwajcarii, nowy związek, narodziny dzieci i wnuków, śmierć matki. Wszystko to przyczyniło się do nagromadzenia w nim wielu emocji, co w konsekwencji zaowocowało nagraniem "If Life Was Easy".
Wkładając najnowsze solowe wydawnictwo Glovera do odtwarzacza spodziewałem się czegoś mocnego, utrzymanego raczej w klimatach Deep Purple. Nie wiem skąd mi się to wzięło, bo znam jego poprzedni album ("Snapshot" z 2002 roku), a tam przecież takiego grania nie uświadczymy. Dziewięć lat dzielące oba wydawnictwa to szmat czasu i myślałem, że osobista, prywatna muzyka Glovera się zmieniła. No cóż, zaskoczenia nie było, bo na otwarcie dostajemy leciutkie reggae'owe bujanie z Randallem Bramblettem na wokalu i saksofonie (bardzo sympatyczna solówka). Może dalej będzie coś na ostro? Nic z tego.
Tym razem Dan McCafferty i Pete Agnew z Nazareth w roli głównej, czyli kolejni z zaproszonych gości. W następnym utworze, "Moonlight", po raz pierwszy, ale na szczęście nie ostatni, mamy możliwość delektowania się pięknym głosem córki Glovera Gillian. Miło posłuchać jej ciepłego i czyściutkiego wokalu. No i piękna solówka na Hammondzie. A sama kompozycja jest niezwykle spokojna i uduchowiona, zresztą podobnie jak zdecydowana większość wszystkich umieszczonych na krążku. W "The Car Won’t Start" Glover daje próbkę swoich wokalnych możliwości - bez szaleństwa. W utworze tytułowym kolejne wcielenie Glovera, tym razem jako człowiek-orkiestra, który nie dość, że gra na wszystkich instrumentach, to na dodatek jeszcze śpiewa. Kawałek utrzymany w countrowym klimacie z wokalem prawie jak Johnny Cash.
W "Stand Together" pojawia się kolejny gość Don Airey, czyli kolega z macierzystego zespołu. W "Set Your Imagination Free" ponownie w roli głównego głosu słyszymy Gillian Glover. Całkiem udany, taki dylanowski w charakterze. Muzycznych skojarzeń ciąg dalszy, bo w "When The Day Is Done" z Waltherem Galleyem na wokalu całkiem dobrze słyszalne są cohenowskie klimaty. Niewątpliwym atutem kompozycji jest urocza partia instrumentów smyczkowych. Sporo ożywienia w nieco ospałe tempo wnosi piękny blues "Get Away (Can’t Let You)" ponownie z Gillian Glover za mikrofonem. Smaczku dodaje rasowa sekcja dęta. Świetnie prezentuje się "Starting Into Space" oraz niezwykle osobisty "Cruel World". Krążek zamyka żwawy, dynamiczny i mocno gitarowy "Feel Like A King". Płyta się kończy, a ja pozostaję w sporej rozterce i z mieszanymi odczuciami.
Glover pokazuje się na "If Life Was Easy" jako niezwykle wszechstronny artysta: kompozytor, autor tekstów, multiinstrumentalista, producent, wokalista. Zresztą, w tym ostatnim elemencie muzycznego rzemiosła raczej bez szaleństwa, z pewnością Ian Gillan nie musi martwić się o swoją posadę w Deep Purple. Jego spokojny, stonowany, czasem leniwy głos przypomina Dylana, a momentami nawet Knopflera, i całkiem dobrze koresponduje z niezwykle łagodną muzyką.
Na płycie nie ma chwytliwych melodii, przebojowych utworów. To ciepła i miła muzyka, wyciszona i nostalgiczna. Jeśli ktoś spodziewał się klimatów rodem z Deep Purple to srogo się zawiedzie. Stylistycznie jest to raczej łagodny rock, a nawet pop rock. W porównaniu z poprzednim solowym wydawnictwem Glovera jest dużo spokojniej, z większym udziałem akustycznego i klimatycznego grania. Bardzo cieszy mnie też znacznie bardziej zauważalny wokalny wkład jego córki w ostateczny kształt materiału.
"If Life Was Easy" to album niezwykle intymny, zrodzony z osobistych przeżyć, z pewnością ważny dla Glovera, ale czy jest on w stanie zainteresować szersze rzesze słuchaczy? Mam wątpliwości, mnie akurat jakoś nie porwał. Myślę jednak, że dobrze się stało, że krążek w ogóle powstał. Dzięki niemu możemy bowiem poznać zupełnie inne muzyczne oblicze Glovera. W oczach wielu słuchaczy stał się przez to bardziej wielowymiarowym artystą, a nie wyłącznie nadwornym basistą legendarnych Deep Purple.
Robert Trusiak