Nagrywanie płyty to nie tylko sama radość. W pewnym momencie trzeba stanąć przed dylematem: co zostanie na krążku, a co, być może, odejdzie w zapomnienie. Ale czasami, tak jak w tym wypadku, zapomnienie zostało odkopane i w pełnej krasie zaprezentowane w zupełnie nowym zestawieniu.
Chyba należałoby zacząć od tego, że wszystkie "Impresje" nie są odpadkiem sesyjnym, materiałem drugiej kategorii czy zapychaczem pomiędzy pełnoprawnymi albumami. Co prawda musiały odczekać swoje, ale stały się bohaterami najnowszej opowieści Mariusza Dudy. Bo tak, ta płyta jest opowieścią, historią, a może "tylko" paranoicznym snem?
Po "Lunatic Soul II" długo nie mogłam dojść do siebie i nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie mi zmierzyć się z nowym materiałem. Nie traktuję tego krążka jako czegoś absolutnie nowego, raczej zgadzam się z autorem, iż jest to kontynuacja. Kontynuacja jednego z najlepszych lotów bez możliwości ujrzenia gruntu, jakie można sobie wyobrazić.
Chociaż wszystkie utwory dają bardzo jasno do zrozumienia, że zrodziły się podczas powstawania poprzednich albumów, to jednak jako gotowy materiał, są zupełnie nową opowieścią. Pełną mroku, smutku, czającego się niebezpieczeństwa. Słuchając tej płyty czas zwalnia, trzeba pilnować oddechu, ponieważ w pewnym momencie staje się on bardzo płytki. Ilość emocji, które krążą nad głową (a może jednak w głowie?) słuchacza niczym stado sępów gotowych zadać bolesne rany jest porażająca. Dominujący mrok, chwilami przechodzący w mgłę i kompletne oszołomienie, które wypływa z głośników powoduje momentami zupełne rozstrojenie, a chwilami działa niczym kubeł zimnej wody i wyostrza pozostałe zmysły. Czy nastąpi atak, czy może na chwilę atmosfera stanie się bardziej wyrazista i jasna? Tego nie można przewidzieć, nawet słuchając "Impressions" po raz setny.
Systematycznie budowane napięcie, zabawa szaleństwem i kolejne wstrząsy, jakie pan Duda serwuje, są bardzo wyczerpujące. Gdyby te dźwięki połączyć z obrazem wyszłaby mieszanka potrafiąca zmieść z powierzchni ziemi wszystko, co stanie jej na drodze. Ta muzyka na swój sposób boli, ale i nie pozwala odłączyć się od źródła tego cierpienia. Nawet zamieszczone na krążku remiksy utworów już znanych wcześniej idealnie wkomponowują się w schemat i założenie twórcy. Ten zupełny wir emocji, dźwięków i wizji pojawiających się w umyśle nie jest przypadkowy. Pozorny chaos i odrętwienie są absolutnie zaplanowane i bardzo klarownie przekazane, niemniej jednak wymaga to sporego skupienia i wysilenia zwojów mózgowych, aby przechytrzyć autora i odkryć jego plan. Ale czy na pewno tego właśnie chcemy?
O tym zestawieniu można napisać milion słów, przeprowadzić milion rozmów, ale to cały czas będzie za mało. Nie ma tu jasnego początku ani końca. Nie można również powiedzieć czy ten materiał jest bardziej biały, bardziej czarny, a może po prostu szary. Tutaj wszystko się zapętla, przeplata i miesza ze sobą. Subtelny, nieco ironiczny głos Mariusza Dudy, dobiegający jakby z boku, prowadzi słuchacza przez tą opowieść, wciąga jeszcze głębiej. A gdy już się wpadnie w nią, to nie ma odwrotu. To jest droga tylko w jedną stronę, choć możliwych do przebycia tras są tysiące.
Julia Kata