Coalesce

Give Them Rope

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Coalesce
Recenzje
2011-11-24
Coalesce - Give Them Rope Coalesce - Give Them Rope
Nasza ocena:
9 /10

Coalesce to nieistniejący już band, który grał mix hardcora i metalu. W rezultacie powstała właściwie nowa jakość. W momencie debiutu kapela była w gronie kilku wyjątkowo oryginalnych zespołów, które w tamtym czasie poszukiwały swego miejsca na scenie hardcorowej.

W tym samym czasie debiutował mathcorowy Botch; Converge przygotowywał już trzecią płytę, ale wciąż był znany wąskiemu gronu odbiorców; The Dillinger Escape Plan nagrywał swoją pierwszą epkę; Human Remains wkrótce miał przekształcić się w znakomity i całkowicie niedoceniony Burnt By The Sun. Słowem, rok 1997 obfitował w młode, poszukujące ekipy, które miały ochotę przełamymać muzyczne schematy i prezentowały nowe podejście do wspomnianych wcześniej gatunków muzycznych.

Relapse Records postanowiła ostatnio przypomnieć kilka klasyków. Niedawno wznowienia doczekał się "Human" Death. Wkrótce ukaże się dwupłytowa wersja "Individual Thought Patterns". Na tej samej fali wznosi się pierwsza płyta Amerykanów z Kansas, Missouri. Co ciekawe "Give Them Rope" była już raz wznowiona w 2004 roku pod tytułem "Give Them Rope She Said v. 2.0". Obecne wydawnictwo prezentuje obydwa materiały na osobnych krążkach. Pierwszy CD zawiera oryginalny materiał z 1997 roku, drugi zaś - zremasterowany i ponownie zmiksowany z 2004 roku.

Co zaprezentował Coalesce na swoim debiucie? Była to dobrze wyważona mikstura hardcora, mathcora, metalu, sludge'u i charakterystycznej południowej nuty, jaką rozpowszechniło choćby grindowe Soilent Green. Może się wydawać, że efekt mógł być co najmniej chaotyczny. Przede wszystkim, "Give Them Rope" brzmiała bardzo świeżo, płyta wydawała się być nagrana na dużym luzie. Brzmienie było powalające, z odpowiednią dawką brudu w gitarach i surową perkusją dało absolutnie miażdżący efekt w połączeniu z ciężkimi, zakręconymi riffami. Wspomniany southernowy sznyt wprowadzał do twórczości Coalesce więcej uporządkowania. Z jednej strony, w każdym numerze jest sporo zmian tempa, połamanych partii perkusji, ale zapętlone riffy, zagrane z fajnym groovem sprawiały, że słuchacz zyskiwał nieco oddechu. Dużym walorem tego nagrania są również wokale Seana Ingrama. Gardłowy styl wokalisty idealnie komponował się z muzyką grupy i z miejsca przykuwał uwagę. Wiele bym dał, by móc zobaczyć ich wtedy na żywo.

Jak wspomniałem, album zawiera dwie wersje. Wersja z 2004 roku jest bardziej dopracowana pod względem brzmieniowym, mocniejsza. To jedyna różnica, w końcu są to te same utwory. Obu płyt słucha się znakomicie. Dla fana takich brzmień, to istny miód na uszy. Coalesce było wtedy w szczytowej formie. Rok po roku nagrali jeszcze dwa znakomite albumy: "Functioning On Impatience" oraz "0:12 Revolution In Just Listening". Znakomite pomysły, autentyczna radość z grania, całkowicie spontaniczne podejście do tworzenia, dały rezultat w postaci bardzo dobrych płyt. Muzyka z debiutu Coalesce doskonale broni się po latach i, co tu kryć, jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana brzmień spod znaku Relapse.

Sebastian Urbańczyk