Mickey Thomas

Marauder

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Mickey Thomas
Recenzje
2011-10-19
Mickey Thomas - Marauder Mickey Thomas - Marauder
Nasza ocena:
6 /10

"Who the f..ck is Mickey Thomas" zapyta zdecydowana większość czytelników tej recenzji. Wystarczy jednak dodać, że to właśnie on, z zespołem Jefferson Starship, na początku lat '80  wyśpiewał takie przeboje, jak "We Built This City on Rock and Roll", "Sara", "Nothing’s Gonna Stop Us Now", a dla wielu przestanie to być postać anonimowa i całkiem nieznana.

Na repertuar płyty "Marauder" składają się wyłącznie utwory znane z repertuaru innych wykonawców, to jest covery. Trudno też na pierwszy rzut oka zrozumieć klucz, wedle którego wybrane zostały akurat te, a nie inne numery, mamy tu bowiem prawdziwy kogel-mogel. The Rolling Stones, Peter Gabriel, Muse, AC/DC, The Beatles, Oasis, Snow Patrol... niezły rozrzut repertuarowy. Wiele wyjaśniają słowa, umieszczone przez Thomasa we wkładce. Otóż, chodziło o pokazanie tych wykonawców, którzy stanowili dla niego inspirację w młodości, działali równolegle z nim, oraz tych, którzy pojawili się na rynku muzycznym po nim. No cóż, teoria dobra jak każda inna, a dla mnie wygląda to tak, jakby Thomas zebrał grupę przyjaciół pod przewodnictwem gitarzysty i producenta Jeffa Tameliera, i po prostu nagrał 16 swoich ulubionych piosenek.

Nie jestem miłośnikiem płyt, zawierających wyłącznie covery. Nie odrzucam jednak takich produkcji z definicji, bo najważniejsza jest interpretacja. Liczy się bowiem to, czy artysta znalazł interesujący pomysł na własną wizję znanych utworów. Na płycie Mickeya Thomasa pod tym względem nie jest szczególnie wybitnie, a już na pewno jest mocno nierówno. Generalnie, biorąc się za covery można podejść do tego na dwa sposoby - albo gramy dokładnie tak, jak brzmi oryginał, albo proponujemy swoją interpretację. Na płycie "Marauder" zastosowano obydwa pomysły naraz, czyli są i wierne kopie, i własne aranżacje. Zdecydowanie najlepiej wypadają te drugie. Z szesnastu utworów zawartych na albumie,  większość stanowią kompozycje The Beatles, dlatego można było z tego wykroić znacznie krótszą, ale zdecydowanie bardziej spójną płytę z cyklu "Tribute to ...". Odnoszę wrażenie, że to właśnie do kompozycji Wielkiej Czwórki Thomas podszedł twórczo, reszta zaś została potraktowana jak klasyczna 'zapchajdziura'. Przykłady? Proszę bardzo. Niezwykle interesujące wykonanie "Across the Universe" oraz, dla odmiany, "Sledgehammer" odegrany w sposób niemal identyczny z pierwowzorem (nawet fleciki słychać). Świetne "Oh! Darling" z sekcją dętą, i niespecjalnie pomysłowe, by nie powiedzieć jałowe "Moneytalks". Zupełnie nieciekawe "Supemassive Black Hole", i bardzo udany "Rain". Przykłady niestety można by mnożyć. Jednak najbardziej spodobał mi się otwierający płytę "Gimmie Shelter" z repertuaru The Rolling Stones. Bardzo ciekawa interpretacja, pachnąca country-bluesem z udziałem gospelowo brzmiącego Unity Community Choir i sympatyczną partią na gitarze dobro w wykonaniu  Marka McGee. Warto również wyróżnić utwór "Delta Lady" (ozdobiony soulowym chórkiem i gitarą slide) oraz "Life is Higher". Z tych najnowszych najlepiej wypadł "Champagne Supernova" znany z wykonania Oasis; pozbawiony britpopowego lukru, dynamiczny i pełen emocji.   


Gdyby Mickey Thomas zdecydował się wydać płytę wyłącznie z utworami The Beatles,  byłaby to całkiem udana produkcja. Słychać bowiem, że zostały one potraktowane najbardziej twórczo i z pomysłem. Niestety, zupełnie niepotrzebnie dołożył resztę i wyszedł z tego nudnawy, zdecydowanie za długi (przeszło 70 minut muzyki) album.  

Robert Trusiak