Idea power trio wiecznie żywa - chciałoby się wykrzyczeć na całe gardło po wysłuchaniu najnowszej płyty zespołu The Brew. To ich czwarty pełnowymiarowy krążek od 2006 roku.
Zespół, pochodzący z angielskiego miasteczka Grimsby, powszechnie uznawany jest za jednego z najciekawszych wykonawców współczesnej sceny rockowej. Ba, niektórzy uważają ich za tych, którzy są w stanie przywrócić wiarę w potęgę brytyjskiego rocka. Podobnymi epitetami obdarzano kiedyś Back Door Slam, po wydaniu w 2007 roku debiutanckiego albumu "Roll Away". Niestety, tamci gdzieś ten impet zatracili, ale na szczęście The Brew konsekwentnie pruje do przodu - wydaje płyty, sporo koncertuje i mam nadzieję, że stan taki trwać będzie jeszcze długo. Do zjawiska pod nazwą The Brew słuchacze mieli czas i okazję się już przyzwyczaić. Opadło też pewnie pierwsze zauroczenie i teraz można z pełną świadomością delektować się produkcjami Brytyjczyków. A jest czym!
Na najnowszej płycie mamy dokładnie to, co i na poprzednich - absolutnie wybuchową mieszankę rocka z domieszką bluesa, mocno usadowioną w tradycji gatunku. Nie jest to jednak bezmyślne naśladownictwo, bowiem panowie dokładają sporo współczesnego pierwiastka. No i co ważne, są to wszystko kompozycje własne zespołu. Materiał jest bardzo urozmaicony, bo obok dynamicznych, pełnych pasji i dzikiej energii numerów z urywającymi łeb gitarowymi popisami i gęstą grą perkusji, pojawiają się spokojne ballady również w akustycznym wykonaniu, jak choćby "See You Once Again" czy najbardziej bluesowy "Hard Times". Co prawda, otwierający płytę "Sirens of War" trochę mnie negatywnie zaskoczył, bo niebezpiecznie zapachniało U2, ale na szczęście pozostałe numery pozbawione są takich skojarzeń. Świetnie wypada klimatyczny, podany w nieco psychodelicznej oprawie, "Crimson Crystal Raindrops" oraz niezwykle witalny "Imogen Molly" z refrenem, który z pewnością na koncertach wyśpiewywany będzie przez tysiące gardeł. Wzorem poprzednich płyt, również i na tej najnowszej znajdujemy ukrytą ścieżkę, tym razem z solówką na perkusji w wykonaniu Kurtisa Smitha.
O warsztatowych umiejętnościach członków zespołu napisano już wiele, więc z pewnością będę się powtarzał. Zdecydowanie na pierwszy plan wysuwają się: śpiewający gitarzysta Jason Barwick i fenomenalny perkusista Kurtis Smith. Gra Jasona porównywana jest z gigantami gitary pokroju Jimi Hendrix, Jimmy Page czy Stevie Ray Voughan. Również na scenie pokazuje on wiele patentów, zaczerpniętych od mistrzów (m.in. gra z użyciem smyczka). Równie wiele pochwał zbiera bębniarz; jego gra porównywana jest do Keitha Moona czy Johna Bonhama. Zresztą, często używa podobnego zestawu jak Bonzo, włącznie z wielkim gongiem ustawianym za plecami. Młody Smith jest niesamowicie szybki i precyzyjny, gra tak, jak lubię, czyli niezwykle gęsto. Jason (rocznik 1989) i Kurtis (rocznik 1988) to bardzo młodzi ludzie i sądzę, że są w stanie sporo namieszać w rockowym światku. Doskonałym uzupełnieniem składu zespołu jest ojciec Kurtisa, grający na basie Tim Smith. Zamykając wątek osobowy, nie należy zapominać o producencie, którego wkład w całość brzmienia płyty jest wyraźnie zauważalny. Jest nim Chris West, znany ze współpracy ze Status Quo, Uriah Heep i The Verve.
The Brew to typowe zwierzę sceniczne, bowiem dopiero wtedy pokazuje z całą mocą swe fenomenalne umiejętności. Obok kompozycji własnych muzycy często sięgają po klasyki swych mistrzów ("Little Wing", "Voodoo Child"). W sieci można znaleźć sporo ich koncertowych produkcji, np. tę z Rockpalast. Warto popatrzeć i zachwycać się bez końca. Polecam zwłaszcza porywające wykonanie zeppelinowego klasyka "Moby Dick" z Kurtisem Smithem, rzecz jasna, w roli głównej. Słuchając i oglądając popis młodego Brytyjczyka myślę, że Bonzo przechadzając się gdzieś tam po niebieskich łąkach jest dumny, że jego spuścizna na tym ziemskim padole doczekała się takiego kontynuatora. Pewnie tylko kwestią czasu jest wydanie koncertowego albumu grupy. Na razie można obejrzeć DVD z zapisem ich występu na hiszpańskim festiwalu Luna Lunera z 2010 roku. Na szczęście, w swoich wojażach po świecie Brytyjczycy nie omijają naszego kraju. Polscy słuchacze mieli okazję podziwiać ich na entuzjastycznie przyjętej trasie w kwietniu bieżącego roku.
Jeżeli są jeszcze jacyś miłośnicy klasycznego rocka, którym nazwa The Brew wciąż jest obca, powinni oni natychmiast nadrobić zaległości. Płyta "The Third Floor" stanowi doskonałą ku temu okazję.
Robert Trusiak