Post rock jest muzyką porywającą, zwiewną, bardzo emocjonalną. Żeby jednak zachować swą oryginalność artyści go wykonujący muszą być bardzo pomysłowi, eksplorujący coraz to nowe melodie, grzebiący po szafach dziadków (albo ojców - oni też mają pewnie jakieś zakurzone klawisze czy vocodery) i wyciągający z nich stare instrumenty, które mogą posłużyć do tworzenia tego pięknego gatunku.
No chyba, że muzycy wolą pójść na łatwiznę i korzystać z już dostępnych środków. Tak zrobił kolega z Holandii, kryjący się pod pseudonimem S. wszechstronny muzyk, który stworzył kilka lat temu projekt Hypomanie. Jego pierwsza z prawdziwego zdarzenia płyta długogrająca powinna nazywać się raczej "A City in Monotony", gdyż nie oferuje praktycznie żadnego dźwięku, żadnej emocji, której by nie znał miłośnik post rockowego grania. Choć z drugiej strony słowo "Mono" też nie pojawia się tu od czapy.
Jak pewnie części z Was wiadomo, Mono to jeden z najsłynniejszych bandów z Japonii, a już na pewno najpopularniejszy w kwestii instrumentalnego, gitarowego grania. Że jest inspiracją dla muzyki Hypomanie świadczy już pierwszy z pięciu utworów na płycie, "You Never Gazed At The Clouds" - wolny rytm, oszczędna partia basu, specyficznie, charcząco przesterowana gitara, która pobudzana tremolami snuje przewidywalną - choć niezaprzeczalnie piękną - melodię. Jest tu też charakterystyczne dla gatunku zwolnienie, przerzucenie się na clean w środku utworu.
Nieco bardziej pomysłowe jest "She Couldn’t Find A Flower, But There Was A Snow" ze ścianą rozmytych gitar i pejzażami tworzonymi przez długo wybrzmiewające klawisze, a melodia którą te instrumenty snują jest intrygująco minimalistyczna (coś a la ostatni album This Will Destroy You). Wszystko byłoby tu niezwykle wręcz urocze, gdyby nie perkusja. Nie ma tu wyszukanej partii tego instrumentu, ale trzeba Wam wiedzieć, że S. wywodzi się ze sceny black metalowej, co objawia się szczególnie w "suchych" liniach bębnów, a te wybitnie nie pasują do tej muzyki. Podobnie rzecz ma się ze "Smile" i tytułowym "A City In Mono" - tu znowu minimalistyczne dźwięki fantastycznie się wchłaniają, ale znów mierzi perkusja (hmm, może o to chodziło?). Całość zamyka "A City In Stereo" - tu powtarza się historia z otwieracza, tyle że zamiast Mono wstawcie sobie nazwę Tides From Nebula (kto wie, może klasa Polaków dotarła także do Holandii).
"A City In Mono" to nie jest zła płyta - więcej: jest naprawdę piękna, przemyślanie poprowadzona i okraszona gustowną, choć krótką książeczką (w niej frapujące zdjęcia wykonane metodą tilt shift). Niestety, druga strona medalu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z czymś wtórnym, dobrze znanym post rockowym wyjadaczom, dlatego z ciężkim sercem, ale mogę dać tylko 6.
Jurek Gibadło