Jeśli nazwa zespołu ma w sobie słówko “Black", jeśli na okładce widzisz błyszczącego low-ridera, to wiedz, że… masz do czynienia z zespołem grającym muzykę z południa Stanów Zjednoczonych, na którą wreszcie zaczęła być moda wśród polskich kapel.
Sygnał, że Polacy też mogą, dała kilka lat temu supergrupa Black River, potwierdził to na ostatniej płycie Corruption, teraz rusza do boju krakowski Black Jack. Grupa powstała ledwie kilka miesięcy temu (listopad 2010), a teraz serwuje nam płytę "Ride On". Skąd takie szybkie uwinięcie się z materiałem? Po pierwsze - ten już wcześniej przygotował (a przynajmniej zarysował) wokalista i gitarzysta rytmiczny Paweł Kluczewski. Po drugie - zgranie trzech czwartych składu. Gitarzysta solowy Łukasz Mackoś i basista Rafał Berkowicz to członkowie krośnieńskiej grupy Krusher, a Kluczewski swego czasu był tam wokalistą (tak na marginesie polecam poszukać i posłuchać EPki "The Beast Within").
Jakim arsenałem dysponuje Black Jack? To przede wszystkim mocne, melodyjne granie spod znaku Black Lebel Society - tyczy się to przede wszystkim gitarowej jazdy (i charakterystycznych "podciągnięć" strun) w "Hangover Rhapsody, "Forgotten One" i "Inner Revolution", jak i sympatycznie kopiącego w (_!_) "New World Oreder". Swoje piętno na balladzie "To Forget" odcisnął solowy Ozzy O. (klawisz we wstępie, śpiewny refren). Wstęp do "Miss Temptation", mile głaszcząca po głowie akustyczna gitara i klawiszowe tło, to już ukłon w kierunku Down (mnie do głowy przychodzi ich miniaturka "Pray For The Locust"), zaś do ostrzejszych klimatów spod znaku grupy Phila Anselmo nawiązuje "Train" - ten łatwo rozpoznawalny drive musi trafić na każdą porządną southern rockową płytę.
I tu dochodzimy do miejsca, w którym muszę się na Black Jack pożalić. Otóż, niestety, w większości ich utwory do hard rockowa sztampa, spodziewane rozwiązania, dobrze znane zagrywki. Co prawda w większości utworów panowie wstrzelają się w południowe standardy bardzo dobrze, ale zdarza im się też ballada-koszmarek o nazwie "Little Love" - Chad Kroeger i jego solowe "Hero" (ze "Spidermana" któregoś tam) się kłania. Właściwie pod względem oryginalności nie mam nic do zarzucenia tylko Mackosiowi, którego solóweczki są miodne, luźne, po prostu przyjemne dla ucha.
Niemniej możemy tę względną wtórność Krakowianom wybaczyć. Właśnie przez rzeczoną "względność" - o ile na zachodzie w podobny sposób gra mnóstwo kapel, o tyle w Polsce southernowego grania nie ma zbyt dużo, a już z pewnością o nim zbyt wiele nie słychać. Tym przyjemniej więc słucha się "Ride On", które jest materiałem naprawdę świetnie zagranym i zaśpiewanym. Jeśli panowie zaryzykują i spróbują dodać coś oryginalnego do swej twórczości (może śpiewanie po polsku, może poszerzenie instrumentarium, może władowanie jakiś rodzimych akcentów muzycznych), to możemy usłyszeć o nich jeszcze sporo dobrego.
Jurek Gibadło